Jestem
Janice. A dokładniej księżniczka Janice. Jestem córką króla.
Zawsze
wychowywałam się w wielkim domu, który jednak nie był zamkiem,
jak można by sobie wyobrażać. Wychowałam się w bogactwie,
dostatku i niewiedzy.
Wraz
z moją 2 lata starszą siostrą, Annabeth, nie spodziewałyśmy się,
że nasze życie mogło się tak zmienić. Gdy to piszę mam 14 lat.
Chcę wam opowiedzieć o tym, co mnie spotkało rok temu.
Nie
proszę was o wyrozumiałość. Wiem, że byłam zarozumiała. To
przez to, jak i gdzie się wychowałam. Dopiero poznanie prawdy
zmieniło wszystko. Może moja historia, wytłumaczy wam moje
zachowanie, a może nie.
11
lat temu powiedziano mi, że moja matka nie żyje. Miałam 3 lata,
ledwo nauczyłam się mówić. Rozumiałam co do mnie mówią, ale
nie pojmowałam znaczenia tych słów. Przez rok nie wiedziałam co
się stało z moją matką, a później... zapomniałam o tym, że
ktoś taki istniał. Moja siostra jednak, była wystarczająco duża,
by zrozumieć znaczenie słowa „śmierć”. Stała się inna.
Zaczęła być kapryśna, nie słuchała, gdy ktoś coś do niej
mówił. Gdy skończyła 9 lat, poznała Adama. Wspierał ją, ale
jednocześnie przez niego zaczęła wymykać się z domu. Po roku,
nasz ojciec, koronował ją na księżniczkę. Nie zachowywała się,
jak powinna, dlatego też tata, nie był z niej dumny.
Nasze prawo mówi, że gdy król ma kilka córek, w dniu 13 urodzin
najmłodszej z nich musi oznajmić, która z nich ma być
następczynią tronu. I właśnie tym chciałabym zacząć swoją
opowieść.
Rozdział I. Trzynaste urodziny.
Obudziłam
się dość wcześnie, jak na mnie. To znaczy o 10.00. Przypomniałam
sobie, że dziś jest 25 lipca, moje urodziny. Tata zawsze psuje moje
przyjęcia. Nieważne czy przy pomocy mojej siostry czy bez.
Poszłam
do garderoby.
-Znowu
to samo - pomyślałam - co ja mam na siebie założyć ?
Moja
garderoba ma powierzchnię 50m².
Wszędzie są wieszaki, więc trudno znaleźć coś dla siebie. Każdy
stojak zawiera ubrania o innym kolorze. Podeszłam do tego na którym
wiszą niebieskie. Wybór i tak był trudny, jednakże skoro to moje
urodziny, to musiałam się ubrać elegancko. Wybrałam więc
sukienkę bez ramiączek sięgającą moich kolan. Uwielbiam ją,
głównie ze względu na to,że jest mojej ulubionej barwy,morskiej
(Nie rozumiem dlaczego wisi między niebieskimi rzeczami, przecież
to dwa różne kolory !)
Wyszłam
z garderoby trzymając wieszak z sukienką. Wzięłam bieliznę, po
czym poszłam do mojej łazienki.
Weszłam
do wanny, która zmieściłaby 3 osoby. Kąpiel z bąbelkami zawsze
działała na mnie odprężająco, więc i tym razem pomogła.
Przestałam myśleć o wszystkim.
Po
godzinie, wyszłam z łazienki ubrana, czysta i uczesana. Niestety w
dniu moich urodzin muszę mieć na sobie diadem, więc musiałam
uczesać się w koka. Jakoś wytrzymałam, jednak przy związanych
włosach czuję się strasznie odkryta.
-
Beznadzieja - mruknęłam - mam tam wyjść prawda? - spytałam się
postaci w lustrze. Ona jednak nie chciała mi odpowiedzieć, co
zresztą mnie nie zdziwiło. - no to... wychodzę.
Jak
powiedziałam, tak zrobiłam. Otworzyłam drzwi mojej sypialni i
ruszyłam prosto do jadalni. Przecież nawet księżniczka musi coś
jeść. Przeszłam cały hol i znalazłam się w jadalni. Usiadłam
przy wielkim, dębowym stole, w czasie gdy kucharka przyniosła mi
śniadanie.
-
Dziś naleśniki dla panienki - powiedziała - życzę smacznego.
Obsługa
zawsze zapomina o moich urodzinach, dlatego też nie składają mi
nigdy życzeń. Jadłam powoli naleśniki, bo chciałam jak
najpóźniej wyjść do ogrodu.
Gdy
już zjadłam, wyszłam. W pewnym momencie usłyszałam głos kogoś
z obsługi, mówiącego :
-
Idzie.
Wiedziałam,
że jak tylko przekroczę próg domu usłyszę głośną muzykę.
-
Kiedyś muszę to zrobić - pomyślałam - więc czemu nie teraz ?
I
otworzyłam drzwi. Usłyszałam moją ulubioną muzykę graną z
każdej strony. Nawet nie zauważyłam, gdy podszedł do mnie ojciec.
-
Witaj Janice.
-Cześć
tato - odpowiedziałam. Wiedziałam, że zaraz przemówi do
wszystkich z naszego miasta, dlatego moje policzki zrobiły się
czerwone. Zawsze tak się ze mną dzieje, gdy jestem zdenerwowana.
-Janice
?
-Słucham
?
-Odpowiesz
na moje pytanie ?
-Jakie
pytanie ? Przepraszam, zamyśliłam się.
-Zapytałem
czy jesteś gotowa na moją przemowę ?
-Aaa...
tak. Zaczynaj, proszę.
Skinął
głową i stanął na podium.
-Drodzy
mieszkańcy Horspolis - zaczął - jak pewnie wiecie dziś są
urodziny mojej córki, Janice - rozległy się oklaski - ponieważ są
to jej 13 urodziny, musiałem podjąć bardzo ważną decyzję. Nie
będę wiecznie żył, muszę wybrać następczynie tronu. Będzie
nią nikt inny jak Janice !
Myślałam,
że zaraz eksploduję. Ja mam być przyszłą królową ?! Nagle
wszystko stało się rozmazane, a wkrótce nic nie widziałam
***
-Janice
! Janice ! - usłyszałam znajomy głos.
-Yhm...
? - mruknęłam sennie.
-Nic
ci nie jest ! Na szczęście - rozpoznałam w tym głosie Abiegail,
moją kuzynkę.
-Co
się stało Abbie ? - zapytałam. Zaczęłam się podnosić z mojego
łóżka na którym w tajemniczy sposób się znalazłam.
-
Zemdlałaś. Na szczęście byłaś nieprzytomna tylko przez pół
godziny - uścisnęła mnie - tak się cieszę, że nic ci się nie
stało.
-
Hmm no cóż ja też.
-
Rozmawiałam z twoim ojcem.
-
Jest bardzo źle ?
-
Jest bardzo dobrze ! Do czasu aż będziesz mogła usiąść na
tronie, jesteś pod moją opieką. Mam ci służyć radą,
pocieszeniem, ochroną i przyjaźnią oczywiście.
-
Czyli to nie był sen ?
-
Nie. Będziesz królową. Annabeth to się nie spodobało.
-
Jakby jej się cokolwiek podobało - przewróciłam oczami.
Uwielbiałam rozmawiać z Abbie, bo zawsze mogłam być wobec niej
szczera.
-
Janice ? Jesteś gotowa na nieprzyjemną wiadomość ?
-
Gadaj.
-
Muszę cię uczyć angielskiego.
-
Ojciec ci kazał prawda ? - spojrzała na mnie smutno. Mój ojciec
zawsze prosi o przysługi, ale sam nigdy nie pomaga.
-
Janice jestem pewna, że razem damy sobie radę.
-
Nie o to chodzi !
-
A o co ?
-
Chodzi o to, że... mam wrażenie, że mój ojciec coś przede mną
ukrywa.
-
Też mi się tak wydaje - nie dowierzałam własnym uszom. Abbie
zauważyła, że coś z nim nie tak ?
Nagle
usłyszałyśmy czyjeś wrzaski. Nie wychodziłyśmy z mojej
sypialni, bo nie byłyśmy pewne co się dzieje. Chwilę później,
Annabeth otworzyła drzwi od mojego pokoju, z takim hukiem, że echo
poszło na cały dom.
-
Dlaczego niby ty ?! - wrzasnęła.
-
O co ci chodzi Annabeth ? - zapytałam spokojnie, będąc wdzięczna
mojemu głosowi, że nie załamał się podczas tych słów.
-
Dlaczego to ty masz być królową ?!
-
Nasz ojciec tak zadecydował, nie miałam na to wpływu. - zaczęłam
bać się tego, co Annabeth knuje. Na szczęście z pomocą przyszła
mi Abbie.
-
Dziwisz się swojemu ojcu ? Annabeth, czemu nie zostaniesz królową
? Pomyśl. Bo jesteś samolubną jędzą.
-
Jak śmiesz ! - wrzasnęła Annabeth - Janice oddaj mi diadem, bo
inaczej !
-
Bo inaczej co, Annabeth ?! Nie pozwolę ci jej skrzywdzić ! - po
czym zrobiła coś czego kompletnie się nie spodziewałam po Abbie.
Kopnęła tak mocno moją siostrę, że aż zemdlała. Pomyślałam,
że to nie było możliwe.
-
Wow, Abbie. Zaczynam się ciebie bać. - powiedziałam oniemiała.
-
Jak nauczę cię kilku kopniaków będziesz ode mnie lepsza -
mrugnęła do mnie - a teraz szybko się pakuj. Musimy uciekać,
zanim nas ktoś znajdzie.
-
Cccooo ? Aaaale dlaczego ? Przecież...
-
Janice mamy mało czasu. Pakuj się i uciekamy stąd.
Spanikowana
pobiegłam do swojej garderoby. Wzięłam największą moją torbę i
spakowałam do niej mnóstwo ciuchów, bo nie spodziewałam się
wrócić do domu prędko. Spakowałam też kilka moich kart bankowych
i kredytowych, bo przecież Abbie musi mnie zabrać gdzieś, a chyba
tanio tam nie będzie.
-
Gotowa - odparłam.
-
To dobrze. Teraz musisz pokazać, że jesteś szybka. Biegnij za mną,
aż nie krzyknę JUŻ. - powiedziała Abbie i zaczęła biec.
Biegłam
zaraz za nią. Skończyłyśmy biec chyba po 10 minutach. Byłyśmy w
lesie, a ja, ledwo mogłam oddychać.
-
Już.
-
Co to za miejsce ?
-
Czy to ważne ? Jesteś tu bezpieczna. Na razie.
-
A co mi może zagrażać ?
-
Nie ważne. Możesz tu na mnie poczekać ? Jutro wrócę.
-
A gdzie idziesz ? I gdzie będę miała spać ?
-
Idę do zamku. Muszą myśleć, że sama uciekłaś. Masz - podała
mi śpiwór - zaraz sobie rozłożysz w namiocie. Ja go postawię.
To
ostatnie powiedziała po tym jak zaczęłam sięgać do worka z
namiotem.
-
Abbie jesteś taka kochana - dałam jej całusa w policzek - dlaczego
to robisz ?
-
Nie umiem ci tego wyjaśnić. Po prostu... jesteś moją małą
kuzynką.
-
A tam. To tylko 5 lat różnicy - machnęłam ręką - Ja wiem, że
coś jest na rzeczy.
-
Janice... musisz się położyć. Najbliższy tydzień będzie ciężki
dla ciebie - powiedziała, mi to z takim smutkiem, że aż zaczęłam
się zastanawiać co to może znaczyć.
-
Idziesz już ?
-
Niestety. Będę tu jutro, obiecuję.
-
No... dobrze. - powiedziałam lekko się jąkając - Do zobaczenia.
-
Do jutra, Janice.
I
poszła. Zostałam sama, w lesie. Nie rozumiem jak można spać w
namiocie. Przecież jest całkowicie niepraktyczny !
Co
się będzie teraz działo - pomyślałam - Przecież teraz całe
moje życie się zmieni.
***
-
Nienawidzę lasu - pomyślałam.
Ucieszyłam
się, że wzięłam mój zestaw wilgotnych chusteczek. Nie musiałam
być tak bardzo brudna. Wytarłam się wszędzie gdzie mogłam i
zaczęłam się przebierać.
Założyłam
na siebie czerwoną bluzkę i czarne, długie spodnie. Wiedziałam,
że to właśnie w tych ubraniach nikt mnie nie rozpozna. Popsikałam
się swoimi swoimi ulubionymi perfumami - pachną kokosami.
Nagle
usłyszałam szmer. Na początku pomyślałam, że to może Abbie
zmierza w moją stronę. Jednak zamiast zobaczyć śliczne, blond
włosy mojej kuzynki, ujrzałam kruczoczarne warkocze zbliżające
się w moją stronę z wielkim impetem. Już po chwili z krzaków,
wyłoniła się moja siostra, Annabeth.
-
Witaj siostrzyczko - powiedziała z ironią w głosie - jak miło
znowu cię widzieć.
-
Annabeth - zająknęłam się mówiąc jej imię - jak ty tu ... ? co
ty tu ... ?
-
Jak tu się dostałam ? Co tu robię ? To jest chyba oczywiste.
Jestem tu by się ciebie pozbyć. A dostać się tu nie było trudno.
Twoje perfumy czuć z bardzo daleka.
-
Annabeth, nie rób tego. Przecież... nawet jeśli to ja będę
królową, to ty będziesz mieszkać na zamku.
-
Ale mnie chodzi o to bym ja była królową, a ciebie nie było w
moim zamku !
-
Annabeth... - nie skończyłam nawet zdania, moja siostra kopnęła
mnie w brzuch. Wszystko zaczęło mi się rozmazywać. Zobaczyłam
uśmiech Annie, a potem już tylko ogarniała mnie ciemność.
***
-
Aaa ! - krzyczałam zanim jeszcze się obudziłam.
Myślałam
ciągle – to był tylko sen...- ale nie mogłam powstrzymać myśli,
że mogło to się zdarzyć. Żeby się przekonać musiałam spojrzeć
na brzuch. Nic się z nim nie stało. Nie było siniaków, blizn ani
krwiaków.
Ciągle
myślałam o tym, co teraz może robić Abbie. Spojrzałam na ekran
mojego telefonu na którym zobaczyłam, że jest dopiero 6.00. Pewnie
moja kuzynka spała, a ja nie chciałam jej przeszkadzać.
Nagle
w oddali zobaczyłam jasny kształt i usłyszałam śmiech. Bałam
się kto to może być i co tu robi. Wyszłam z namiotu i przez
przypadek nadepnęłam na gałązkę. Chichoty ucichły. Słyszałam
tylko, jak bije moje serce. Z miejsca w którym wcześniej była
huczna zabawa, zaczęły iść w moją stronę dwie postaci. Zaczęłam
się cofać, lecz tamci chodzili w nienaturalnie szybkim tempie. Nie
miałam szansy uciec.
Zbliżające
się postaci, zatrzymały się za krzakami nieopodal mojego namiotu.
Próbowałam przyjrzeć się im i jedyne co udało mi się
wywnioskować, to to, że był to jakiś chłopak i dziewczyna.
Usłyszałam
jak odezwała się dziewczyna:
-
Ty też to czujesz ? - zaczęła wąchać – to...
-
Heros – dokończył zdanie chłopak – ale jakiś taki...
niepewny, nie znający siebie.
-
To dlatego z daleka nie dało się go wyczuć. Chodź.
Znowu
zaczęli iść. Nie rozumiałam tego zdania o herosie,ale nie
sądziłam, że mogło tu chodzić o mnie. Niestety los był
odmiennego zdania.
Rozdział II. Kim jestem ?
- No wyjdź z ukrycia herosku – usłyszałam po raz wtóry te słowa – nie chcemy ci zrobić krzywdy.
- Nie mamy czasu na zabawę w kotka i myszkę. Wyjdź z ukrycia – powiedział ten chłopak. Wiedziałam, że zaraz się zdenerwują i mnie znajdą.
Nie musiałam długo czekać. Już po chwili naprzeciwko stał TEN chłopak. Miał śliczne blond włosy uczesane w artystyczny nieład. Był ubrany bardzo elegancko – aż zdziwiłam się, że będąc w lesie w ogóle się nie ubrudził. Najbardziej jednak zadziwiły mnie jego oczy. Tęczówki chłopaka miały barwę krwi, a białka miał lekko zaczerwienione. Zazwyczaj tak wygląda ktoś kto niedawno płakał, on jednak wyglądał cały czas jakby był z czegoś zadowolony. Bardzo mi się to nie podobało. Bałam się odezwać, bo nie wiedziałam jak może zareagować. Po chwili podeszła do niego jego koleżanka.
Była ona rudowłosa, a jej oczy wyglądały tak samo jak oczy chłopaka. Różnili się oni strojem. Ona nie była ubrana elegancko, jak jej towarzysz. Ruda miała na sobie sportowe ciuchy.
- Jak się nazywasz, herosku ? - zapytała.
- Dlaczego nazywacie mnie heroskiem ? - zapytałam nie mogąc się powstrzymać.
- Ach to dlatego tak dziwnie pachniesz. W swoim czasie się dowiesz. Ale teraz odpowiedz na moje pytanie.
- Jestem Janice, a wy czerwonoocy ?
- Patrz zauważyła – powiedziała z ironią.
- Ja jestem Jacek, a to jest Shaunee – odpowiedział mi towarzysz tej rudej.
- Kim wy jesteście ? Co chcecie ze mną zrobić ? - zapytałam zdziwiona, że się nie zająknęłam.
- To długa historia. Dopóki nie dowiesz się kim jesteś i tak nam nie uwierzysz. Czekasz na kogoś ?
- Tak... ale będzie dopiero rano.
- Dobrze. Widzisz to ognisko ? Przyjdźcie do nas jak tylko osoba na którą czekasz się zjawi. - Jacek patrzył mi prosto w oczy jak to mówił. Nie mogłam się nie zgodzić.
- A jak was obudzę ?
- Oto się nie martw. Jestem pewny, że jeszcze bardzo długo nie będziemy spać. Tymczasem życzę miłej nocy. Do zobaczenia, Janice.
Nagle Jacek i Shaunee zniknęli. Znów byłam sama a przy ognisku było słychać śmiechy.
Wróciłam do namiotu. Wzięłam moją komórkę do ręki i spojrzałam na godzinę. Otworzyłam szeroko oczy,bo na zegarku była już 7.00. Nie wiedziałam jak to jest możliwe, natomiast byłam pewna, że niedługo przyjdzie Abbie. Miałam rację. O 8.00 ramiona mojej kuzynki otulały mnie.
- Abbie musisz gdzieś ze mną pójść – powiedziałam, zanim jeszcze siebie puściłyśmy.
- Gdzie ? - zapytała zaskoczona.
- Do obozu osób, które przyszły do mnie w nocy. Proszę !
- No... dobrze. Zaprowadź mnie.
Szłam z Abbie prosto do ogniska, gdzie grupa Jacka się zatrzymała. Byłam tak podekscytowana ! Nie mogłam przestać o nim myśleć.
- Witaj Janice. - Niespodziewanie usłyszałam głos Jacka.
- Cześć Jacek. To jest Abbie – pokazałam na moją kuzynkę, która miała taki wyraz twarzy, jakby miała zaraz uciekać. - Wszystko w porządku ? Nagle zbladłaś.
- Może ja ci wytłumaczę, Janice – wtrąciła się ta ruda, Shaunee – zazwyczaj ludzie na nasz widok uciekają, po czym zostają zjedzeni, bo to im nic nie daje. Jednak Jacek stwierdził, że on na to nie pozwoli jeśli chodzi o ciebie.
Ostatni wyraz powiedziała z takim niesmakiem, że poczułam się bardzo nie lubiana. Przecież w moim domu, w Horspolis, wszyscy mnie wręcz wielbili !
- A więc Abbie – zaczął Jacek – Może powiesz Janice kim jest i co ją może spotkać ? No i kim my jesteśmy i tak dalej ? Czy może to ja mam jej opowiedzieć to w taki sposób, jak ja to widzę ?
- Jesteś straszny ! - krzyknęła moja kuzynka. Jacek pozostał jednak niewzruszony – Janice. Ty... jesteś dzieckiem boga. - wybełkotała Abbie.
- Tak wiem przecież. Od kiedy tylko pamiętam, wszyscy mi mówią, że jestem dzieckiem bożym i tak dalej.
- Nie takiego boga. Kojarzysz bogów z mitologii ? Jeden z nich jest twoim rodzicem. A ty, tak jak ja, jesteś herosem. Ci tutaj...
- Czekaj... takiego boga jak Zeus, Posejdon, Hades czy Atena ?
- Tak, dokładnie.
- Matko święta ! Dobra skończ zdanie.
- Ci tutaj to strzygi. Wampiry, które zabiły kogoś ze swojej społeczności dla nieśmiertelności.
- Naprawdę ? - spojrzałam na Jacka.
- Tak... zabiłem kogoś, ale to nic takiego... - odpowiedział mi, patrząc prosto w moje oczy, w jego spojrzeniu widziałam, że tego nie chciał, choć wyraz jego twarzy mówił dokładnie co innego.
- Abbie, a są też inne stworzenia o których powinnam wiedzieć ?
- No cóż... Jacek weź jej powiedz, ja już powiedziałam za dużo, a tak to będzie na ciebie. - Zdziwiłam się, że moja kuzynka skierowała się do Jacka, jednakże dobrze rozumiałam dlaczego ona nie chce mi tego mówić. Przecież ukrywała przede mną, kim jestem, a jak już to odkryłam, to zrozumiałam, że nie jest to fajne.
- Są też inne stworzenia. Oczywiście są tacy, którzy są dla większości pokarmem, czyli czytaj ludzie, o których zapewne wiesz wszystko – wstrząsnął mną dreszcz, bo mówił o ludziach, jakby byli przekąską ! - ale są też wilkołaki i manpiry. Manpir jest dzieckiem człowieka i wampira.
Teraz to Jacek otrząsnął się z obrzydzenia. Dlaczego ? Nie mam pojęcia, ale intuicja mi mówi, że wkrótce się dowiem.
- Okropieństwo – nie wiedziałam dlaczego to mówię, ale miałam wrażenie, że to właśnie muszę powiedzieć. Kolejne zdanie samo wyszło z moich ust, kierowane zwykłą ciekawością – A którego boga jestem dzieckiem ?
- Janice... - zaczęła Abbie, w której głosie, rozpoznałam, że jest zdruzgotana – żeby się tego dowiedzieć, musiałabyś zwiedzić cały świat ! No, chyba,że...
- Chyba, że co ?
- Chyba, że twój rodzic sam by cię poinformował o swojej tożsamości.
- Pff to chyba za życia nie dowiem. A kto jest twoim rodzicem, Abbie ?
- A...
- Ekhm – odezwała się jedna strzyga – Jacku, a może tak z łaski swojej nas przedstawisz ?
- A tak... - zaczął Jacek, z niepewnością w głosie, choć na jego twarzy malowała się pewność siebie, jakiej jeszcze u nikogo nie widziałam – To jest Maylin – wskazał na blondynkę, która w bardzo niemiły sposób przerwała mojej kuzynce – to Meybell – pokazał czarnowłosą dziewczynę – A to jest Eric i Mojmir – najpierw pokazał na szatyna, a potem na kolesia z niebieskimi włosami. Ten o niebieskich włosach trochę mnie przeraził.- Shaunee już znacie.
- Taak... miło mi was poznać.
- Nam ciebie również – odpowiedzieli razem Maylin, Eric i Mojmir. Po Jacku i Shaunee spodziewałam się, że mnie tego nie powiedzą, ale Meybell ? Kompletny brak szacunku dla księżniczki. Nawet jeśli nie wie, że nią jestem.
- No - powiedział Jacek, teraz już trochę bardziej entuzjastycznie – skoro już wszyscy się poznaliście czas coś zjeść.
Wszystkie strzygi zaczęły się śmiać, a Abbie złapała mnie za rękę i zaczęła się cofać. Nie rozumiałam jej reakcji, ale domyśliłam się, że miała powód tak zareagować.
- Ej ! - wrzasnął Jacek by uspokoić swoją świtę, zresztą z powodzeniem. - nie będziemy nikogo jeść – spojrzał po każdym ze swoich towarzyszy. Usłyszałam pomruki niezadowolenia. - upieczemy sobie pianki lub kiełbaski. Abbie... zjecie z nami ?
- Nie będziemy przekąską ? - zapytała niepewnie. Przestała już się cofać,ale nadal stała gotowa do ucieczki i nawet nie poluźniła uścisku na mojej ręce.
- Nie będziecie. - zaśmiał się – Jesteście naszymi gośćmi. Możecie wziąć swoje rzeczy i przynieść do naszego obozu. - spojrzał na mnie – Obiecuję, że nic się wam nie stanie. A i Abbie, lepiej rozluźnij uścisk, bo zaraz Janice nie będzie miała czucia w ręce.
Moja kuzynka posłuchała rady Jacka, za co byłam bardzo wdzięczna. Moja ręka naprawdę była już cała czerwona.
- O nie ! - krzyknęła Meybell. Jej reakcja była strasznie dziwna zważywszy na to, że właściwie nic się nie stało – Jacek ? Czyżbyś … ?
- To nie twoja sprawa ! - wrzasnął.
- Czyli tak. O matko !
- O co wam chodzi ? - zapytałam.
- Janice... to sprawy strzyg … lepiej byśmy się nie wtrącały. - powiedziała spokojnie Abbie, ale w jej głosie wyczułam lekką nutkę strachu.
- I tak się dowie. Jacek, powiesz jej teraz czy może kiedy sam stwierdzisz, że byłeś idiotą, że wcześniej się nie dowiedziała ? - Powiedziała Shaunee, ale jej słownictwo było straszne. W moim domu nikt nie śmiał nawet powiedzieć czegoś obraźliwego na temat któregoś z mieszkańców, ale do niego ? To już po prostu zniewaga. Wolałam jednak się nie odzywać, żebym nie wpadła w tarapaty. Gdy patrzę na Abbie, mam wrażenie, że już jesteśmy w trudnej sytuacji. Ja jednak jestem przyzwyczajona, do tego by być w całkowitym spokoju, nie ważne jak bardzo jest źle.
- Dziewczyny przestańcie. Dziewczyna dopiero dowiedziała się kim jest – czy na pewno się dowiedziałam ? Nie byłam tego taka pewna. - Ledwie usłyszała o tym co ją otacza, jakie stworzenia. Dajcie jej spokój – Dopiero po chwili poznałam, że osobą, która to mówiła, był Mojmir, ten o niebieskich włosach. - Jemu też dajcie spokój.
- Wiecie co... muszę się położyć – po chwili Jacek westchnął – a nie... przecież i tak nie zasnę.
Ewidentnie wszystkie strzygi rozbawiła ta wypowiedź, ja jednak nie do końca rozumiałam w czy tkwi problem.
- Dlaczego ? - zapytałam więc po chwili śmiechu.
- Musisz się wiele nauczyć Janice. Strzygi nie śpią. A tutaj, nie zbyle powodu się znajdujemy. Jest tu bardzo ciemno. Nie dociera tu światło słoneczne, jak już pewnie zauważyłaś.
- Czyżby... robiła wam się krzywda od słońca ?
- Brawo laluniu. - powiedziała z sarkazmem Shaunee – a teraz, jeśli pozwolisz, udamy się gdzieś, gdzie wy nie będziecie nam przeszkadzać. Wy w tym czasie coś ze sobą zróbcie. Najlepiej pójdźcie po wasze rzeczy, przynieście je tutaj i tak dalej.
Rozdział III. Damor.
Rozdział III. Damor.
Odeszli. Nagle cała szóstka jakby rozpłynęła się w powietrzu. Razem z Abbie poszłyśmy tam, gdzie stał nasz namiot i nasze rzeczy. Jak przyszła do mnie nawet nie zauważyłam, że wzięła torbę z wieloma rzeczami, które zapewne były ubraniami. Wolałam nie wtykać nosa w nieswoje sprawy.
Złożyłyśmy namiot, więc sięgnęłam do mojej torby. Wcześniej nie zauważyłam, że wystaje z niej jakaś kartka. Schowałam ją tak by Abbie nie zauważyła. Gdy już upewniłam się, że nie widzi mnie, przeczytałam zawartość kartki. Były to tylko cztery słowa napisanie pięknym pismem.
Później ci wytłumaczę
Jacek
Napisał dla mnie kartkę... po co ? Nie widziałam w tym najmniejszego sensu. Domyślałam się, że chodzi o to, o czym jego świta rozmawiała wcześniej. Nie rozumiałam kompletnie tego co się dzieje, od czasu kiedy dowiedziałam się, że jedno z moich rodziców, nim nie jest, ale teraz... mam jeszcze większy mętlik w głowie.
- Janice ?
- Tak Abbie ? - zapytałam z lekkim opóźnieniem, miałam jednak nadzieję, że moja kuzynka tego nie zauważyła.
- Jesteśmy spakowane. Jesteś pewna, że chcemy mieszkać ze strzygami. Może to się bardzo źle skończyć.
- Abbie. Jestem tego pewna, tak jak tego, że nazywam się Janice.
- No dobrze... Ale miej na uwadze fakt, że Jacek i ta jego banda mogą nas wplątać w coś, co może mieć przykre konsekwencje.
- On nic takiego nie zrobi ! Chodźmy już – powiedziałam oschle, chociaż, po tym co mi powiedziała, nie byłam już taka pewna tego, że Jacek mnie w nic nie wplącze.
Wyruszyłyśmy w stronę ogniska. Otaczająca mnie przyroda uspokajała mnie i jednocześnie dołowała. Krzewy były dla mnie jak maluchy które podnosiły mnie na duchu, bo widziałam wszystko co mnie otacza, jednak gdy spojrzałam w górę, ujrzałam koronę drzew przez którą znowu czułam się ograniczona, jeśli chodzi o pole widzenia. Nigdzie nie było widać nawet małego budynku, choćby leśniczówki. Tylko drzewa, krzaki, paprocie, mchy i trawa. W pewnym momencie nawet zaczęła mnie nudzić ta wędrówka i zaczęłam liczyć kamienie które mijałam.
W połowie drogi usłyszałam ruch, a zaraz po tym obok mnie pojawił się Jacek. Oczywiście nie wyglądał jakby biegł przez las. Miałam wrażenie jakbym nie stała obok strasznego strzygi, tylko koło modela.
- Hey.
- No cześć.
- Jak się czujesz Janice ? - zdziwiło mnie trochę to pytanie, ale starałam się odpowiedzieć szczerze, choć trochę podenerwowana.
- A jak mam się czuć ? Idę do obozu rzekomo najgorszych potworów na świecie, większość z nich za mną nie przepada a do tego nie mam mojego kochanego łóżka.
- No cóż na to łóżko nic nie mogę poradzić, ale moi znajomi...
- Twoi znajomi co ?
- Powiedzmy, że już nie będę cię źle traktować.
- Wymusiłeś to na nich – Raczej stwierdziłam niż zapytałam.
- A czy to takie ważne ?
- Dla mnie tak.
- Abbie ? - zamiast mi odpowiedzieć zwrócił się do mojej kuzynki.
- Tak ? - odpowiedziała na dźwięk swojego imienia.
- Dasz radę dojść do obozu sama ?
- Jasne... a co się dzieje ?
- Chciałbym... coś pokazać Janice.
- No dobra...
- Super, dzięki. Janice, wskakuj mi na barana !
- Co ?! - wymsknęło mi się z wrażenia. Pomyślałam, że mógł na łeb upaść – Żartujesz sobie ? Nie uniesiesz mnie.
- Jestem w stanie unieść ciężarówkę bez problemu. A ciebie to już w ogóle – powiedział, po czym przewrócił oczami, jakby go już nudziło tłumaczenie mi wszystkiego. Ale co on w końcu sobie myślał ? Że tak nagle wszystko pojmę ?
- No dobra...
Podeszłam do niego. Położyłam ręce na jego ramionach, po czym... wskoczyłam. Nie byłam do tego zbytnio przekonana, ale... no cóż. Żyć nie umierać. Zdziwiło mnie z jaką łatwością mnie trzymał, bo do najmniejszych to ja nie należę.
Złapał moje nogi w dość mocnym uścisku. Nagle poczułam się pewna i bezpieczna.
- Gotowa.
- Nie.
- To dobrze.
I zaczął biec. Nie. Biec to za mało powiedziane. Nie byłam w stanie na niczym się skupić, bo wszystko wydawało mi się rozmazane. Właściwie to miałam wrażenie, jakbyśmy się teleportowali, bo już po 2 czy 3 sekundach byliśmy na miejscu.
- Wow. - westchnęła, bo trochę mi się kręciło w głowie – Naprawdę jesteś szybki.
- Eh... - zarumienił się – to tylko jedna z zalet bycia strzygą.
Mówiąc „strzyga” nie mówił tak jak moja kuzynka – z pogardą i nienawiścią. On wypowiadał to słowo jakby bycie strzygą było równoznaczne z byciem bogiem. Kiedyś, byłoby to dla mnie nierealne, ale teraz... gdy dowiedziałam się, że jeden z bogów z mitologii jest moim rodzicem... nie wiedziałam już w co mam wierzyć a w co nie.
- Tak ? - zapytałam – A jakie inne zalety jeszcze widzisz w byciu strzygą ?
- No cóż... oprócz tego, że jestem bardzo szybki, co już zdążyłaś zauważyć, to nie muszę spać, jestem nieśmiertelny, silny, no i może nie jest to cecha wspólna strzyg, ale bardzo wiele osób mojego gatunku nie skarży się na brak majątku.
- Hmmm... może i nie jestem jakoś bardzo szybka czy silna, ale o braku kasy, w moim przypadku, nie można mówić.
- Powiedz mi coś o sobie – nagle bardzo się do mnie przybliżył. Gdyby nie to, że jest ode mnie wyższy o jakieś 30 centymetrów, to stykalibyśmy się czołami – proszę, chciałbym coś więcej o tobie wiedzieć, niż to, że masz na imię Janice, 170 centymetrów wzrostu, zielone oczy i jesteś szatynką.
- A jak ci opowiem, to ty powiesz mi coś o sobie ?
- Obiecuję.
- No dobra... Zanim uciekłam mieszkałam w największej rezydencji w Horspolis. Jestem córką króla. Chociaż... sama nie wiem. Przez moją starszą, zazdrosną siostrę uciekłam. Nasz ojciec, powiedział, że to ja mam być królową, a ona nie mogła pogodzić się z tym faktem.
- A jak nazywa się twoja siostra ?
- Annabeth. A ty ? Masz jakieś rodzeństwo ?
- Nie lubię o tym rozmawiać. Mam brata, ale... on nie jest taki jak ja.
- Jak to ? - zdziwiłam się faktem, że jego brat mógłby nie być taki jak on. Rozumiem, że z wyglądu, ale po jego tonie wywnioskowałam, że chodziło mu raczej o to, że jego brat nie jest strzygą.
- Mój brat... nie chciał nieśmiertelności, siły i szybkości. Wolał być słabym, śmiertelnym i powolnym wampirem – ostatnim słowem jakby splunął.
- Jak się nazywa ?
- Damien. Może dziwnie to dla ciebie zabrzmi, ale ma 150 lat.
- Ile ?! To ile ty masz co ? Nie wyglądasz na kogoś kto ma więcej niż 20 lat, nie mówiąc już o 100 latach.
- Pewna jesteś ? To sobie wyobraź, że przedwczoraj miałem 201 urodziny.
- Czekaj... 25 lipca ?
- No tak, bo dzisiaj jest 27.
- Mamy tego samego dnia urodziny.
- Ooo... to dlatego...
- Co dlatego ?
- Bardzo chciałbym ci powiedzieć, ale nie mogę dopóki nie dowiesz się który z bogów jest twoim rodzicem.
- Wiesz kto jest moją matką bądź ojcem ?
- Tak... Bogowie mają specyficzne zasady, które nie pozwalają mi powiedzieć.
- To nie fair.
Usłyszeliśmy szmer. Zza krzaków zaczęła wychodzić jakaś postać. Na szczęście była to Abbie.
- O czym tak rozmawiacie ?
- No wiesz... właśnie się dowiedziałam, że Jacek wie kto jest moim boskim rodzicem i nie może mi powiedzieć. Słyszę to codziennie.
- Janice musisz się nauczyć modulacji głosu, bo twoja ironia średnio ci wyszła. - następne zdanie skierowała do Jacka – Rozumiem, że nie możesz jej powiedzieć, ale pomóc to chyba możesz, co ?
- Gdybym umiał to bym wam pomógł. Mogę was wspierać w czasie podróży, ale to wszystko.
- Podróży ?! - krzyknęłam.
- Tak Janice, musimy wyruszyć w podróż, żeby się dowiedzieć. Dobra zostawię was samych.
- Mojmir ! - krzyknął Jacek.
- Tak ? - odpowiedział niebiesko włosy.
- Pomożesz Abbie rozłożyć namiot dla niej i Janice ?
- Jasne, nie ma sprawy. Chodź Abbie.
Mojmir poszedł razem z moją kuzynką do obozu. Ja zostałam sama z Jackiem, a, co wydało mi się dziwne, w okolicy ptaki nie wydały z siebie najmniejszego dźwięku.
- Wytłumaczysz mi może o co chodzi z kartką napisaną przez ciebie ?
- Oh... Tak. Wiedziałem, że tylko w ten sposób będę mógł ci przekazać, ostrzeżenie dotyczące rozmowy, która nie mogła nas ominąć.
- W takim razie... Wytłumaczysz mi o co chodziło twoim przyjaciołom, gdy mówili, no właściwie krzyczeli, kiedy się domyślili czegoś o czym ja nie mam pojęcia?
- Wierzysz w magię, czary i tak dalej?
- Ostatnio zaczynam wierzyć w wiele dziwnym rzeczy...
- No to pomyśl sobie, że magia istnieje. Wampiry nie mają tak wielkiego problemu, jak strzygi, jeśli chodzi o to, o czym ci opowiem. Widzisz... Jest taki pradawny czar zwany damorem. Gdy strzyga spotka osobę, tę odpowiednią, która jest dla niej przeznaczona, pada na nią damor. Wtedy już nie ma odwrotu. W momencie, gdy damor pojawia się u strzygi, ona nie może opuścić tego lub tej jedynej. Nawet jeśli ta osoba nie odwzajemnia uczucia, strzyga musi być blisko, chronić. Wtedy liczy się bezpieczeństwo tej przeznaczonej. Zazwyczaj dzieje się to raczej między strzygami. To chyba jest normalne, że strzyga zakochuje się w strzydze. Niestety czasami zdarza się, że strzyga zakochuje się w kimś innego gatunku. Wtedy próbuje przekonać ukochaną lub ukochanego do przemiany w takiego jak on lub ona. Jednak to może stać się tylko nam, wampirom i manpirom. Inne gatunki społeczeństwa nie mają odpowiedniego DNA. W takim przypadku strzyga próbuje spędzić wszystkie możliwe dni z ukochaną, a gdy nadchodzi śmierć drugiej połówki... strzyga cierpi. Robi wszystko by i on zginął.
- To... jest straszne!!!
- Najgorsze jest to, że... To właśnie na mnie padł damor. W tym gorszym przypadku.
Jacek wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać. Nagle nabrałam ochoty, by go pocieszyć, ale mój, z opóźnieniem, zaczął łączyć wątki.
- Czekaj... Czy ty próbujesz mi przez to przekazać, że ten damor padł na ciebie, bo ja się pojawiłam w twoim życiu?
- Tak... Wiem, że w twoim życiu już się wiele zmieniło, ale chyba niestety zmieni się jeszcze więcej.
- Co przez to rozumiesz ?
- Do obozu zbliżają się manpiry.
Mojmir poszedł razem z moją kuzynką do obozu. Ja zostałam sama z Jackiem, a, co wydało mi się dziwne, w okolicy ptaki nie wydały z siebie najmniejszego dźwięku.
- Wytłumaczysz mi może o co chodzi z kartką napisaną przez ciebie ?
- Oh... Tak. Wiedziałem, że tylko w ten sposób będę mógł ci przekazać, ostrzeżenie dotyczące rozmowy, która nie mogła nas ominąć.
- W takim razie... Wytłumaczysz mi o co chodziło twoim przyjaciołom, gdy mówili, no właściwie krzyczeli, kiedy się domyślili czegoś o czym ja nie mam pojęcia?
- Wierzysz w magię, czary i tak dalej?
- Ostatnio zaczynam wierzyć w wiele dziwnym rzeczy...
- No to pomyśl sobie, że magia istnieje. Wampiry nie mają tak wielkiego problemu, jak strzygi, jeśli chodzi o to, o czym ci opowiem. Widzisz... Jest taki pradawny czar zwany damorem. Gdy strzyga spotka osobę, tę odpowiednią, która jest dla niej przeznaczona, pada na nią damor. Wtedy już nie ma odwrotu. W momencie, gdy damor pojawia się u strzygi, ona nie może opuścić tego lub tej jedynej. Nawet jeśli ta osoba nie odwzajemnia uczucia, strzyga musi być blisko, chronić. Wtedy liczy się bezpieczeństwo tej przeznaczonej. Zazwyczaj dzieje się to raczej między strzygami. To chyba jest normalne, że strzyga zakochuje się w strzydze. Niestety czasami zdarza się, że strzyga zakochuje się w kimś innego gatunku. Wtedy próbuje przekonać ukochaną lub ukochanego do przemiany w takiego jak on lub ona. Jednak to może stać się tylko nam, wampirom i manpirom. Inne gatunki społeczeństwa nie mają odpowiedniego DNA. W takim przypadku strzyga próbuje spędzić wszystkie możliwe dni z ukochaną, a gdy nadchodzi śmierć drugiej połówki... strzyga cierpi. Robi wszystko by i on zginął.
- To... jest straszne!!!
- Najgorsze jest to, że... To właśnie na mnie padł damor. W tym gorszym przypadku.
Jacek wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać. Nagle nabrałam ochoty, by go pocieszyć, ale mój, z opóźnieniem, zaczął łączyć wątki.
- Czekaj... Czy ty próbujesz mi przez to przekazać, że ten damor padł na ciebie, bo ja się pojawiłam w twoim życiu?
- Tak... Wiem, że w twoim życiu już się wiele zmieniło, ale chyba niestety zmieni się jeszcze więcej.
- Co przez to rozumiesz ?
- Do obozu zbliżają się manpiry.
Rozdział IV. Nieoczekiwane spotkanie.
Jacek stanął tak, jakby chciał mnie przed kimś obronić. Na dodatek z każdej mojej strony stanęły strzygi. Po lewej stał Mojmir, po prawej - Eric. Widziałam, że koło Jacka stoi Shaunee i Meybell, więc za mną musiała stać Maylin. Nieopodal nas znajdowała się Abbie, ale to co mnie w tym najbardziej zdziwiło, to fakt, że trzymała miecz i tarczę.
Po jakimś czasie, ja również zaczęłam słyszeć, że ktoś biegnie w naszą stronę. Najpierw był to malutki szum, jednak z każdą chwilą narastał, słyszałam go coraz bardziej.
Na początku zza drzew wyłonił się chłopak, z jasnymi brąz włosami, a za nim była czarnowłosa i blondynka. Nawet nie zauważyłam, kiedy Jacek rzucił się na chłopaka, obezwładniając go, a Shaunee i Meybell zrobiły to samo z towarzyszkami nieznajomego.
- Nie róbcie im krzywdy ! - krzyknęła Abbie, po czym rzuciła się w stronę Jacka - Christian !
- Abbie ? Co ty tu... ? - wymamrotał, ponieważ nadal był przyciśnięty do ziemi.
- Później ci wszystko wytłumaczę. Jacek puśćcie ich !
- Dlaczego mamy to robić ?! - Krzyknęła Shaunee - Przecież jak to zrobimy, oni nas zabiją.
- Dopóki nie zrobicie krzywdy Abiegail, nic się wam nie stanie - powiedział szatyn.
Jacek, niepewnie wypuścił Christiana, ale od razu po tym zjawił się koło mnie. Eric, Mojmir i Maylin już odeszli ode mnie, jednak mój obrońca myślał, że nadal potrzebuję ochrony. Nienawidzę tego damora.
Moja kuzynka była w ramionach manpira, w momencie gdy wszystko zaczęło mi się układać. Mój trzynastoletni móżdżek podsunął mi pewne pytanie, które musiałam zadać Abbie, bo inaczej mogłabym potraktować to jak grzech.
- Abbie, kto to jest ?
- To... jest Christian. Mój chłopak.
- Co tu robi ?
Zadawałam kilka rożnych pytań na które ona nie znała odpowiedzi. Zmęczona moją dziecinną ciekawością, sama zapytała.
- Christian. Co wy tu robicie ?
- Nasza szefowa, Rose, wyczuła w okolicy strzygi - spojrzał na Jacka z niesmakiem - I wysłała nas. Mieliśmy się ich pozbyć, ale jak widać, chyba się nie uda.
- Jakbyście nas zabili - zaczął Mojmir - to ta tu obecna Janice miałaby duży problem.
- To znaczy ? - spojrzał na mnie chłopak mojej kuzynki. Nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Dlaczego nie powiedziała mi, że ma chłopaka ?
- Janice chce się dowiedzieć kto jest jej boskim rodzicem. My jej w tym pomagamy, co co najmniej trochę, skróci jej podróży. Zresztą, z tego co wiem strzyg boi się tak wiele stworzeń, że pod naszą ochroną nic jej nie zagraża. Ale skoro chcecie nas zabić...
- Czekaj ! To... jest poważna sprawa. Temu musi się przyjrzeć Rose. Elizabeth ! Mary !
- Tak ? - Odpowiedziały równocześnie manpirki.
- Idźcie po Rose. Ona musi o tym usłyszeć.
- Jasne, ale... uważaj na siebie - odpowiedziała blondynka i przejechała wzrokiem po wszystkich strzygach, jakby chciała mu pokazać, kto tu jest zagrożeniem. A może rzeczywiście to robiła ?
- Zawsze uważam. Idźcie !
Manpirki zaczęły biec. Może nie były tak szybkie jak strzygi, bo od nich to chyba nie da się być szybszym. Jednak były one o wiele szybsze od każdego człowieka.
- A ty ? Czemu tu zostałeś, czubku ?! - zapytała jak zwykle opryskliwie Shaunee.
- Myślisz, że zostawię je same z kimś takim ja ty ? Chyba coś ci się w głowie pomieszało !
- Christian, spokojnie. Chodź, musimy pogadać. - powiedziała spokojnie Abbie.
- A co z twoją kuzynką ? - zapytał już trochę bardziej spokojny Christian.
- O nią się nie martw. Jacek zabije każdego, kto zrobi jej chociaż małą rankę.
- Nie jestem pewny...
- Zaufaj mi.
- Gdyby tu nie chodziło o strzygi...
- Będziecie tak dalej wytrącać mnie z równowagi, czy może w końcu stąd pójdziecie ? - zapytała Shaunee - Czubku weź się ogarnij i nie martw się - przewróciła oczami - Jacek nie pozwala nam się do niej zbliżyć.
- Skoro tak to wygląda... Chodźmy Abbie.
Abbie i Christian poszli w stronę naszego namiotu. Miałam wrażenie, że to nie miał być koniec konfliktów. Jeszcze było dużo przede mną.
Rozdział V. Nie lubię poważnych rozmów.
- Janice, chodź. - patrzyłam właśnie w krwisto- czerwone oczy Jacka.
- Yhm... gdzie ? - zapytałam, lekko zdziwiona.
- To jest niespodzianka. Nie ufasz mi ? - spojrzał na mnie i pięknie się do mnie uśmiechnął. Jego zęby jakby świeciły bielą !
- Sama już nie jestem pewna... tyle tego się zrobiło... nie wiem komu powinnam ufać.
- Zaufaj damorowi.
- Damor dotyczy ciebie, nie mnie.
- Ale przez niego nasze życia są powiązane.
- Co masz na myśli ?
- Chyba nie powiedziałem ci wszystkiego o damorze...
- No to słucham, powiedz teraz - powiedziałam lekko zirytowana. Cały czas te wszystkie niedomówienia...
- Muszę cię chronić.
- To już wiem.
- Ale czekaj, daj mi powiedzieć dokładnie o co chodzi. Muszę cię chronić, a dopóki jestem przy tobie nikt, naprawdę nikt, nie może mi zrobić krzywdy. Dlatego też, to ty jesteś w wielkim niebezpieczeństwie.
- Czekaj... Jeśli dobrze zrozumiałam, to na ogół ktoś może cię zabić, tylko jest to trudne, jednak gdy jesteś przy mnie, to nikt ci nie może zrobić krzywdy, bo tobie nic się nie stanie ? Nawet jeśli normalnie od tego byś umarł ?
- Tak dokładnie.
- No super, jeszcze więcej komplikacji - prychnęłam gniewnie.
- Dlatego też, dopóki będziesz żyła, i będziesz przy mnie... śmierć mnie z czyjejś ręki nie dotknie.
- Czyli to znaczy, że... - Jacek przytaknął.
- Tak. Jeśli ktoś cię zaatakuje w mojej obecności, a ja nie zdążę odpowiednio szybko na to zareagować, to ty zginiesz, a ja...
- Czyli w skrócie muszę być ciągle przy tobie.
- Można by tak powiedzieć. Jeśli ja nie mógłbym być przy tobie, to załatwiłbym ci porządną opiekę.
- No mam nadzieję. Przecież nie mogę umrzeć ! Mam tyle do zrobienia...
- Nic ci się nigdy nie stanie ! - wrzasnął, jak dla mnie zbyt agresywnie. - Ja... - nagle w jego głosie usłyszałam skruchę - przepraszam.
- Jacek. Ja wiem, że nie jesteś w stanie ciągle ukrywać swojej natury. Czasami każdy musi pokrzyczeć, bo w ten sposób czuje się lepiej, pomaga sobie.
- Janice, ja nie wiem, czy... moja natura nie wymknie się przez przypadek spod kontroli w twojej obecności. A co jeśli...
- Podejdź do mnie.
Zrobił to o co go poprosiłam, a ja, po prostu, przytuliłam się do niego. On odwzajemnił mój uścisk i zrobiło mi się przyjemnie ciepło. Czułam się bardzo dobrze w jego objęciach. Nie trwało to długo, ponieważ nagle stał może metr ode mnie, jakby bał się przytulać.
- Prze... przepraszam ja...
- Spokojnie. Ja... rozumiem
Jacek patrzył na mnie swoimi krwisto czerwonymi oczami. Gdyby nie to, że wyglądały, jak oczy drapieżnika, to pomyślałabym, że za pomocą wzroku próbuje mi przekazać, że bardzo źle z nim.
- Jacek, odpręż się - zaczęłam - a może potrzebujesz czegoś? Wody, kawy, mięsa ?
- Potrzebuję krwi - walnął prosto z mostu.
-Ooo... - powiedziałam łącząc kilka różnych faktów. To co później powiedziałam, było o wiele dziwniejsze- czekaj... to może ja...
- Nie ! Nawet mi nie proponuj !
- Dlaczego ? Przecież potrzebujesz krwi. A ja, mogę ci jej dać.
- Nie zrobię ci tego !
- Czego mi nie zrobisz ?! Kompletnie nic nie rozumiem...
- Jeśli napiję się twojej krwi... to oboje się uzależnimy. A poza tym... przecież mogę cię zabić !
- No i co z tego ! Najwyżej umrę wcześniej ! Przecież dobrze wiesz, że prędzej czy później, i tak umrę !
- Janice zrozum, że ja nie chcę ci tego zrobić. Jesteś dla mnie zbyt ważna.
- To może pójdź do jakiegoś banku krwi ? Tam mają tego pełno.
- A obiecujesz, że nie zrobisz sobie krzywdy ? Nie, nie możesz obiecać, bo ja cię nie zostawię samej, gdy w naszym obozie jest manpir - Jacek zaczął wąchać powietrze, jakby tropił - a zaraz będzie ich więcej.
- Jesteś w stanie wytropić kogoś, mimo że jeszcze go nie widać i nie słychać ?
- Ty ich nie słyszysz. Ja tak.
- Tak to wszystko wyjaśnia.
- Chodź musimy ostrzec tego Christiana - na jego twarzy rozpoznałam obrzydzenie, gdy wypowiadał imię chłopaka mojej kuzynki - Powinien wiedzieć, że ci jego manpirzy znajomi tu jadą.
- Jadą ? A nie idą czy biegną ?
- Janice, wiesz, że istnieje coś takiego, jak samochód, prawda ?
- No tak, ale... myślałam, że wy... no raczej wolicie biegać ...
- Nie obrażaj nas. My a oni to wielka różnica.
- Jak dla mnie wszyscy są tacy sami.
- Tak nie powinno być, Janice. Każda rasa, istota jest inna.
- Jacek. Daj mi wreszcie myśleć po swojemu. Wszyscy nasuwają mi swój tok myślenia i nie dają mi wyrazić własnego zdania. A ja je mam.
- Jak sobie chcesz. Zaraz będziemy mieć gości.
- Świetnie.
- Super.
- To może pójdź po Christiana by mógł porozmawiać z innymi manpirami ? Czy może nadal będziesz się ze mną kłócił ?
Po jego wyrazie twarzy zrozumiałam, że skrzywdziły go moje słowa. Ale co miałam powiedzieć ? Że lubię jak ktoś mi narzuca swoją wolę ? Że on to robi, gdy wie, że nie powinien ? Nie. Wolałam mu teraz powiedzieć niż później żałować, że tego nie zrobiłam.
- Christian ! - wrzasnął Jacek. Chwilę później odpowiedział zawołany.
- Co ty chcesz ?!
- Trochę grzeczniej barani móżdżku. Twoja świta tu jedzie i zaraz tu będą.
- Aha. Już idę, pijawko.
Denerwowały mnie te wyzwiska. Czy faceci choć raz, nie mogą zachowywać się bardziej dojrzale ? Na pewno nic by im się nie stało, ale w końcu to mężczyźni. Nigdy ich nie zrozumiem.
- Janice, idź do Abbie ! U niej będziesz bezpieczna ! - krzyczał Christian.
- U mnie też będzie bezpieczna, matole ! - warknął Jacek.
- Prze...
- Przestańcie krzyczeć ! Już mnie głowa boli ! Zachowujecie się jak dzieci ! - Krzyknęłam, raz a porządnie. Nienawidzę, gdy ktoś krzyczy i mi rozkazuje. Okazuje mi, księżniczce, w ten sposób brak szacunku.
Christian i Jacek przestali krzyczeć. Na twarzy manpira zagościł wstyd, na strzygi zaskoczenie. Nie odzywali się, ale patrzyli na mnie, jakbym nagle stała się kimś innym. Jednak już po chwili, przestali mi się przypatrywać, gdyż z oddali było słychać zbliżający się samochód. W lesie, gdy jest cicho, można usłyszeć najmniejszy szmer.
- Czyli co ? Stoimy w pozycji obronnej, czy może czekamy jak baranki na drapieżnika ? - zapytała Meybell. Jest ona zaskakująco podobna do Shaunee. Tak samo jest irytująca.
- Meybell, wyjątkowo to nie czas na żarty. - Powiedziała, dość spokojnie, jak na nią Shaunee.
- Posłuchaj się siostry, Meybell - powiedział Jacek - bo następnym razem, za takie odzywki, nie ręczę za siebie.
Nagle wszystko się stało jasne. To dlatego są takie podobne ! Jaka ja byłam głupia ! Żeby nie zauważyć tego, musiałam być naprawdę nieogarnięta. Może za chwilę dowiem się jeszcze ciekawszych rzeczy ? Mam nadzieję, że nie.
- Jeśli ustawicie się w pozycji obronnej, oni to wezmą za zaproszenie do walki - powiedziała moja kuzynka, która znikąd się tam pojawiła. - ustawcie się tak jak wtedy, gdy czekaliście na Janice i mnie.
Zapomniałam już, że jestem w tym obozie zaledwie kilka dni. Czas jakoś, wolno płynął.
Nie miałam wiele czasu na zastanawianie się. Po chwili słychać było warkot silnika. Zdążyłam mrugnąć, a tuż przede mną stał jakiś samochód. Niestety ja, nieznająca się na markach samochodów, nie rozpoznałam jego nazwy czy jakiejś firmy co go stworzyła. Wiedziałam jedynie, że nadaje się do jazdy w lesie.
- Wow. Mary,Elizabeth, nie żartowałyście, mówiąc, że to coś poważnego - powiedziała szatynka, która wyglądała na ich szefową - Christian co się dzieje ?
- A co się może dziać, Rose ? Jak pewnie zauważyłaś nie wygląda to zbyt dobrze - odpowiedział zapytany. Nie rozumiałam, dlaczego według niego coś tu źle wygląda. Jak dla mnie, było tam normalnie.
- To ty ty jesteś szefową manpirów ? - zapytał Jacek - myślałem... no, że będziesz trochę... wyższa ?
- Nie oceniaj strzygo - odezwał się manpir stojący za Rose - ona chyba musiała coś zrobić by mieć tę posadę. Jak myślisz, czym się zasłużyła ?
- Nie przesadzaj Dymitr - powiedziała do niego Rose. - Miałam dobrego nauczyciela. I tyle.
Spoglądali na siebie w milczeniu. Patrząc na nich, wiedziałam, że razem przeżyli bardzo wiele.
- Nico, co ty tam taki cichy jesteś ? - zapytała Mary albo Elizabeth, nie wiedziałam która ma, jak na imię, w każdym razie powiedziała to czarnowłosa - Zazwyczaj rwiesz się do rozmowy.
- Ciekawe, dlaczego nie chcę rozmawiać w obecności strzyg ? - zadał retoryczne pytanie, szatyn o fiołkowych oczach - to pewnie dlatego, Mary, że mam ochotę zabić całą tę gromadę na miejscu !
Rozdział VI. Planowanie.
- A tylko się waż ! - krzyknęłam co zdziwiło wszystkich tam obecnych, nawet mnie.
- Dziewczyno ! Stoisz po stronie strzyg ?! Chyba ci doszczętnie odbiło !
- Uspokój się, Nico - powiedziała spokojnym głosem Rose. - Zauważ, że do tej pory nic jej nie zrobili, a skoro tak, to mają ku temu jakiś powód.
- Oj, siostrzyczko. Skończysz w końcu gadać takie nudne bzdety ? Już mi się nie dobrze robi - odezwała się Meybell. Czyli co, że niby ma jeszcze jedną siostrę nie tylko Shaunee ?
- Zgadzam się z naszą siostrą. Zachowujesz się jakbyś próbowała komuś udowodnić, że jesteś ważna. A nie jesteś. - odparła Shaunee znudzonym tonem. Jej słowa potwierdziły mnie w przekonaniu, że ona,Meybell i Rose są siostrami.
- Jak to możliwe, że jesteście siostrami ? Przecież wy jesteście strzygami, a Rose... - gdy już prawie skończyłam moje ostatnie zdanie, jak zwykle ktoś mi musiał przerwać.
- Janice, tak ? - zapytała Rose. Przytaknęłam - Musisz wiedzieć, że moje siostry nie zawsze były strzygami.
- Na szczęście to się bardzo szybko zmieniło - odparły jednocześnie Shaunee i Meybell.
- Taa... A rodzice byli tak szczęśliwi, że aż chcieli bym was tropiła i zabiła. A szczególnie wtedy gdy... - spojrzała na Erica.
- On się zgodził - krzyknęła w odpowiedzi Meybell.
- Zmieniłyście w strzygę naszego jedynego brata ! Jak rodziców nie będzie, to kto z naszej rodziny będzie w rządzie ? Przecież dobrze wiecie, że ja nie mogę !
- Och, taki los. To nie nasza wina, że w każdej wampirzej rodzinie musi być co najmniej jeden manpir. - powiedziała z udawanym smutkiem Shaunee.
- Przepraszam, że się wam wtrącam - zaczęła Abbie - ale chciałabym zauważyć, że i manpiry i strzygi muszą pomóc Janice w wędrówce.
- Hmm - tym razem to Dymitr chciał coś powiedzieć - Nie możemy wam pomóc, ot tak sobie. Musimy mieć ważny powód przed urzędem, byśmy mogli całą ekipą wam pomóc. Musielibyście na przykład wziąć ze sobą jakiegoś, bardzo ważnego wampira, bo my nie chcemy mieć później kłopotów.
- Ach tak ? Syn prezydenta wystarczy ? - zapytał Jacek. Zastanawiałam się wtedy, skąd może on kogoś takiego znać. Ja mogłabym, bo jestem teraz 2 najważniejszą osobą w Horspolis, ale Jacek ?
- Myślę, że syn prezydenta w pełni wystarczy. A co masz z kimś takim kontakt ?
- Nie. Ale go znam,a tu już wystarczy by wiedzieć gdzie i kiedy jest.
- Kim jest ta osoba ?
- To jest osoba, której za żadne skarby nie chciałbym znać. Mój brat.
- Myślisz, że twój brat się zgodzi, po tym co zrobiłeś jemu i całej swojej rodzinie ? - zapytała Elizabeth - Przecież nie jest głupi. Zresztą...
Przerwała w połowie zdania. Robiło się interesująco, ale i tak musiała przerwać.
- Zresztą co ? - zapytał trochę, jakby od niechcenia Jacek.
- Zresztą twój brat znalazł sobie partnerkę i nie wydaje mi się, żeby jakoś specjalnie chciał ją opuszczać.
- Nie obchodzi mnie jego życie prywatne. A tak poza tym wiem co go przekona.
- Co takiego ? Chcesz go posadzić na krześle i go zmusić ? - szybko wtrąciła się z pytaniem Mary - Mało kreatywne, nawet, jak na strzygę.
- Ludzie ogarnijcie się - wszyscy spojrzeli na mnie spode łba - ludzie w domyśle oczywiście - bardzo dziwnie się rozmawia z istotami, które nie są ludźmi - Chciałabym zauważyć, że wasza rozmowa coraz bardziej ucieka od głównego tematu. Może zacznijcie w końcu myśleć o tym co macie dokładnie zrobić, a nie gadać na tematy, które są błahostkami. - Chyba każdy mnie posłuchał, bo wszyscy jakby ucichli.
- Wow... jak na herosa jesteś dość - nie mógł się wysłowić Mojmir.
- Rozgarnięta ? - skończyła pytając Maylin.
- Tak właśnie. Dzięki - spojrzał na nią czule. Coraz bardziej rozśmieszało mnie to ile rzeczy się dowiaduję w czasie niewielu rozmów.
Po tych słowach Maylin i Mojmira zapadła długa, głucha cisza. Wszyscy, włącznie ze mną, zaczęli zastanawiać się co chcieliby powiedzieć, na temat tego, co musimy zrobić, bym poznała swojego boskiego rodzica. Po minucie Jacek zaczął mówić.
- No więc... mój brat na pewno będzie jutro wieczorem na dyskotece ze swoją lalą. Rose ? Czy inne manpiry wyczuwają strzygi jeśli są w okolicy ?
- Nie - odpowiedziała zapytana.
- Tak też myślałem. Większość z was wie, jak wygląda Damien. My nie możemy tam wejść, bo banda manpirów zaraz by się na nas rzuciła. No więc tylko wy będziecie chronić Janice. My schowamy w okolicznym parku i tam sobie poczekamy. Wy w tym czasie spotkacie się z nim, najpierw go jakoś zagadacie, a potem - spojrzał na mnie - Janice będzie musiała mu powiedzieć coś o mnie, że jeśli jej nie pomoże - ja wyrzucę ją w lesie, na pastwę losu i już nigdy nie pozna swojego boskiego rodzica. Mój braciszek zawsze pomaga,chyba jeszcze nigdy nie porzucił kogoś w potrzebie.Jestem pewny, że się zgodzi.
- Na prawdę byś mnie porzucił ? - zapytałam. W mojej głowie słyszałam już wiele pytań jakie mogłabym mu zadać, ale na to, odpowiedź była dla mnie najbardziej znacząca.
- Janice, żarty sobie stroisz ? - zapytał Jacek, jakby oburzony moim pytaniem No cóż, może według niego odpowiedź była oczywista. - Cokolwiek miałoby się wydarzyć, ja ciebie nie zostawię. Nigdy.
- Jasne. Chciałam się tylko upewnić - skłamałam. Nie mogłam mu przecież powiedzieć, że uwierzyłam w to porzucenie mnie.
- No dobra. - powiedziała Abbie - to kiedy zaczynamy ?
Nie mogłam uwierzyć, że moja kuzynka tak bardzo się cieszy na to spotkanie. Przecież to będzie okłamywanie kogoś w żywe oczy !
- Jutro o 20.00 musicie być na dyskotece w Pigitry. - powiedział Jacek.
- Najlepiej więc będzie - zaczęła Rose - jeśli zaczniecie się szykować o 17.30 w samochodzie. Strzygi pewnie zrobią to szybko,ale jestem pewna, że ty Janice lubisz się ubierać. My was zawieziemy, ale dobrze by było gdyby większość strzyg czekałaby na nas już na miejscu. Na skrzyżowaniu ulicy 7 i 25 o 19.30.
Trochę mnie dziwiło, że Rose ma taki obojętny głos. Ukrywała swoje emocje, a to oznaczało, że ukrywa przed nami wiele tajemnic.
-No to... - zaczęła Maylin - Pozostała kwestia ubrań. Pokażcie mi, co tam macie !
W końcu. Bardzo się ucieszyłam, że w końcu podjęliśmy ten temat, bo to planowanie zaczęło już mnie nudzić.
- Ja mam całą torbę - powiedziałam cała w skowronkach.
- Nie brałam żadnych eleganckich ubrań. - powiedziała Abbie.
- No dobra... Pokaż mi Janice, co tam masz - powiedziała Maylin.
Przeszłyśmy do namiotu. Uwielbiałam mieć przy sobie dużo ubrań. Moja kuzynka dobrze o tym wiedziała, dlatego też nie zdziwiła się, jak wiele ich mam. Maylin jednak była podniecona i mile zaskoczona. Zaczęła przeglądać moje rzeczy.
- Hmm... to zbyt jasne, to zbyt jaskrawe - ciągle tak mamrotała nad moją torbą.Pomyślałam sobie "gdyby widziała moją garderobę..." - To ! To jest idealne!
Mając na myśli "to" mówiła o mojej ulubionej sukience. Oczywiście ma barwę morza, co według wielu z moich dawnych przyjaciółek, podkreśla barwę moich oczu. Jest obcisła, z małym dekoltem, bez ramiączek.
- Super ! Cieszę się, że i tobie ta sukienka się podoba - powiedziała Maylin kiedy zobaczyła na mojej twarzy zachwyt. Ona też wie co dobre. - Abbie pożyczę ci coś ze swoich rzeczy, bo po twojej torbie od razu widać, że nie masz tam zbyt wielu ubrań.
- No dobra, ale musimy przecież mieć przy sobie coś żółtego, a sukienka Janice przecież taka nie jest.
No tak, o tym nie pomyślałam. Zapomniałam wspomnieć, że państwo, w którym mieszkam, ma pięć miast i wiele dziwnych zasad. Ja pochodzę z Horspolis, jednak są też takie miasta,jak Pigitry, Wolfiago,Birdin i Tortoisów. W Horspolis obowiązuje posiadanie na sobie czegoś niebieskiego. Pigitry natomiast wybrało sobie kolor żółty za priorytet.
- To nie jest problem. Można przecież założyć żółte buty, albo spinkę do włosów. - powiedziała Maylin.
- A masz taką Maylin ? - zapytała moja kuzynka.
- Ja mam - odparłam - Przygotowałam sobie rzeczy w każdym kolorze, bo nie byłam pewna, gdzie mnie zabierzesz.
- To dobrze, że się przygotowałaś - powiedziała Maylin - Dobra, macie czas by się przespać, bo, jak się obudzicie to ja chcę się wziąć za szykowanie was. Miłej nocy.
Zniknęła. Ah, tyle rzeczy się zmieniło w ciągu zaledwie 3 dni. Obawiałam się jednak, że w najbliższym czasie jeszcze więcej nowych doznań, mnie czekało.
Rozdział VII. Nie jestem córką słońca.
Obudziłam się, gdy zaczęło wschodzić słońce. Nie do końca się wyspałam i byłam pewna, że Maylin będzie wściekła, że już wstałam i mam worki pod oczami. Ale... po prostu nie mogłam spać. Wyszłam na zewnątrz by obejrzeć wschodzące słońce i odetchnąć świeżym powietrzem. Nie było tam nikogo, nawet strzyg, których spodziewałam się tu spotkać, bo przecież oni nie śpią.
Niebo było koloru tęczy w czasie wschodu słońca, które na początku wydawało mi się takie, jak zwykle, ale już po chwili zauważyłam jakiś mieniący się kształt. Musiałam odwrócić wzrok, bo światło bardzo mnie raziło w oczy. Niedługo po tym usłyszałam, jak coś na ziemi lądowało. To było właśnie to, przez co bolały mnie oczy. Na początku wydawało mi się, że jest to jakaś gwiazda, która spadła z nieba, jednak okazało się, że to po prostu błyszczący samochód. Cały czas jednak byłam odwrócona z powodu z światła.
- Przeszkadza ci ? - zapytał kierowca - zaraz to zmienię.
Nie wiedziałam co zrobił, ale nagle miałam przed sobą czerwone Ferrari.
- Kim... ? Kim ty jesteś ? - zapytałam oniemiała.
- Ach, śmiertelnicy... - westchnął mężczyzna - jestem bogiem sztuki, słońca i przepowiedni.
Próbowałam sobie przypomnieć, o czym rozmawiałam z nauczycielką, gdy miałam lekcję o mitologii greckiej. Ten bóg to chyba...
- Jesteś Apollo, prawda ? - zapytałam, choć byłam pewna, że odpowiedź będzie twierdząca.
- Tak, jestem Apollo.
- Czy... czy jesteś moim ojcem ? - zapytałam. Wiedziałam, że to pytanie musiało zabrzmieć co najmniej dziwnie, ale tylko ono wydawało mi się odpowiednie. Musiałam przecież się w końcu dowiedzieć.
- Ja z moimi dziećmi czuję więź... której z tobą nie mam. Nie jesteś, więc moją córką.
- Okey czyli jeszcze tylko 13 bogów, tak ?
- Serio ? Myślisz, że jest nas tylko 14 ? Jeśli tak, to się mylisz. Jest nas o wiele więcej, po prostu częściej mówi się o naszej czternastce. Właściwie... mogę ci powiedzieć, kto nie jest twoim rodzicem.
- Na prawdę ? Będę wdzięczna.
- Na pewno szukaj rodzica między główną czternastką. Już wiesz, że ja nie jestem twoim ojcem. Powinnaś też wykluczyć Herę, która jest boginią rodziny. Nie może mieć dzieci z kimś innym niż mój ojciec, ponieważ jest boginią dobrego małżeństwa. Moja bliźniaczka, Artemida, ślubowała wieczne dziewictwo więc i ona nie jest twoją matką. Musisz jeszcze sprawdzić, czy masz moce innych 11 bogów.
- A możesz chociaż nazwać, moich potencjalnych rodziców ?
Apollo rozejrzał się, jakby bał się, że zaraz może się coś stać.
- Lubię cię, dlatego też powiem tobie. Zeus, Posejdon i Hades, czyli Wielka Trójka. Atena, Afrodyta, Demeter, Hestia, Ares, Hefajstos, Dionizos i Hermes.
- No to... dziękuję ci. Już mi ktoś powiedział, że mój boski rodzic jest mężczyzną, a ty mi powiedziałeś, między którymi bogami mam szukać swego ojca. Jestem naprawdę tobie wdzięczna.
- Ależ nie ma za co.
Po chwili usłyszeliśmy, jak ktoś ziewa i rusza w moim namiocie, więc domyśliłam się, że Abbie się obudziła i, że zauważyła moją nieobecność. Byłam pewna, że się zdziwi, jak zobaczy z kim rozmawiam.
- Janice ? Wyszłaś ? - usłyszałam jej głos lekko zniekształcony przez materiał.
- Tak wyszłam. Chodź tu ! - zawołałam, bo nie mogłam doczekać się jej reakcji.
- Okey.
Zaczęła rozpinać zamek, który pewnie zapięłam wychodząc. Zauważyłam, że ktoś obok mnie stoi i chyba domyśliła się, że jest bogiem, bo nagle opadła na jedno kolano.
- Apollo.
- Witaj Abbie. Weź się nie wygłupiaj i wstawaj !
- Dobrze... Co cię do nas sprowadziło ?
- Twoja kuzynka oczywiście. A może twoja siostra.
- Nie wydaje mi się.
- Abbie ostatnio miałaś mi powiedzieć, kto jest twoim boskim rodzicem, ale nam przerwano. Czy możesz mi teraz powiedzieć ?
- Moją matką jest Atena.
- Bogini mądrości ? Mogłam się tego spodziewać, przecież od zawsze wiedziałaś więcej niż reszta.
- Młoda. Nie przeginaj.
- I masz słabe poczucie humoru.
- Dziewczęta - zaczął Apollo - macie dużo czasu by ze sobą pogadać, a ja mam niewiele, bo zaraz słońce będzie za wysoko. Nienawidzę brać zastępstwa za Heliosa. Akurat teraz musiał wdać się w bójkę z Aresem. Proszę. - dał mi do ręki bransoletkę. - Czuję, że masz w sobie ukryty talent. Miej ją zawsze na sobie, a twoje zdolności nigdy cię nie zawiodą.
- Dziękuję Apollo. Bardzo miło było mi cię poznać.
- Mnie również. Pamiętaj, że zawsze gdy znajdziesz się w pobliżu sceny będziesz bezpieczna.
- A od czego zależy moje bezpieczeństwo ?
- Od tego, czy bóg cię lubi, czy też nie.
- Czyli... jeśli weszłabym do morza, a Posejdon by mnie nie lubił, mógłby mnie zabić ?
- Tak to właśnie wygląda.
- Dziękuję za uprzedzenie.
- Żegnaj Janice. - już zaczął wchodzić do Ferrari, gdy nagle się cofnął. - Abbie. Przeczytaj jej tę przepowiednię - wręczył jej skrawek papieru. - będziesz wiedziała kiedy.
I odjechał, jeśli oczywiście można to tak nazwać. Wyglądało to tak, jakby płynął samochodem w powietrzu.
Spojrzałam na Abbie. Była w trakcie czytania kartki, którą otrzymała od Apolla. Jej wyraz twarzy świadczył o tym, że to co czyta, nie brzmi przyjemnie. Patrzyła to na mnie, to na kartkę, jakby nie wierzyła, że to co czyta, naprawdę dotyczyło mnie.
- Co jest tam napisane ? - zapytałam, choć wiedziałam, że jej odpowiedź nie da mi satysfakcji.
- Nie mogę ci tego przeczytać. - pokręciła głową - Jest tu napisane co się stało i co się stanie, ale w formie zagadki.
- Lubię zagadki.
- Tej zagadki nie chcesz poznać. Zresztą jest tu napisane, że masz ją poznać najwcześniej na 14 urodziny.
- Mam czekać 360 dni ?
- Jak widać. Mam jednak nadzieję, że część tego się nie spełni.
Rozdział XIII. Pożegnania to najtrudniejsza część życia.
Rozdział V. Nie lubię poważnych rozmów.
- Janice, chodź. - patrzyłam właśnie w krwisto- czerwone oczy Jacka.
- Yhm... gdzie ? - zapytałam, lekko zdziwiona.
- To jest niespodzianka. Nie ufasz mi ? - spojrzał na mnie i pięknie się do mnie uśmiechnął. Jego zęby jakby świeciły bielą !
- Sama już nie jestem pewna... tyle tego się zrobiło... nie wiem komu powinnam ufać.
- Zaufaj damorowi.
- Damor dotyczy ciebie, nie mnie.
- Ale przez niego nasze życia są powiązane.
- Co masz na myśli ?
- Chyba nie powiedziałem ci wszystkiego o damorze...
- No to słucham, powiedz teraz - powiedziałam lekko zirytowana. Cały czas te wszystkie niedomówienia...
- Muszę cię chronić.
- To już wiem.
- Ale czekaj, daj mi powiedzieć dokładnie o co chodzi. Muszę cię chronić, a dopóki jestem przy tobie nikt, naprawdę nikt, nie może mi zrobić krzywdy. Dlatego też, to ty jesteś w wielkim niebezpieczeństwie.
- Czekaj... Jeśli dobrze zrozumiałam, to na ogół ktoś może cię zabić, tylko jest to trudne, jednak gdy jesteś przy mnie, to nikt ci nie może zrobić krzywdy, bo tobie nic się nie stanie ? Nawet jeśli normalnie od tego byś umarł ?
- Tak dokładnie.
- No super, jeszcze więcej komplikacji - prychnęłam gniewnie.
- Dlatego też, dopóki będziesz żyła, i będziesz przy mnie... śmierć mnie z czyjejś ręki nie dotknie.
- Czyli to znaczy, że... - Jacek przytaknął.
- Tak. Jeśli ktoś cię zaatakuje w mojej obecności, a ja nie zdążę odpowiednio szybko na to zareagować, to ty zginiesz, a ja...
- Czyli w skrócie muszę być ciągle przy tobie.
- Można by tak powiedzieć. Jeśli ja nie mógłbym być przy tobie, to załatwiłbym ci porządną opiekę.
- No mam nadzieję. Przecież nie mogę umrzeć ! Mam tyle do zrobienia...
- Nic ci się nigdy nie stanie ! - wrzasnął, jak dla mnie zbyt agresywnie. - Ja... - nagle w jego głosie usłyszałam skruchę - przepraszam.
- Jacek. Ja wiem, że nie jesteś w stanie ciągle ukrywać swojej natury. Czasami każdy musi pokrzyczeć, bo w ten sposób czuje się lepiej, pomaga sobie.
- Janice, ja nie wiem, czy... moja natura nie wymknie się przez przypadek spod kontroli w twojej obecności. A co jeśli...
- Podejdź do mnie.
Zrobił to o co go poprosiłam, a ja, po prostu, przytuliłam się do niego. On odwzajemnił mój uścisk i zrobiło mi się przyjemnie ciepło. Czułam się bardzo dobrze w jego objęciach. Nie trwało to długo, ponieważ nagle stał może metr ode mnie, jakby bał się przytulać.
- Prze... przepraszam ja...
- Spokojnie. Ja... rozumiem
Jacek patrzył na mnie swoimi krwisto czerwonymi oczami. Gdyby nie to, że wyglądały, jak oczy drapieżnika, to pomyślałabym, że za pomocą wzroku próbuje mi przekazać, że bardzo źle z nim.
- Jacek, odpręż się - zaczęłam - a może potrzebujesz czegoś? Wody, kawy, mięsa ?
- Potrzebuję krwi - walnął prosto z mostu.
-Ooo... - powiedziałam łącząc kilka różnych faktów. To co później powiedziałam, było o wiele dziwniejsze- czekaj... to może ja...
- Nie ! Nawet mi nie proponuj !
- Dlaczego ? Przecież potrzebujesz krwi. A ja, mogę ci jej dać.
- Nie zrobię ci tego !
- Czego mi nie zrobisz ?! Kompletnie nic nie rozumiem...
- Jeśli napiję się twojej krwi... to oboje się uzależnimy. A poza tym... przecież mogę cię zabić !
- No i co z tego ! Najwyżej umrę wcześniej ! Przecież dobrze wiesz, że prędzej czy później, i tak umrę !
- Janice zrozum, że ja nie chcę ci tego zrobić. Jesteś dla mnie zbyt ważna.
- To może pójdź do jakiegoś banku krwi ? Tam mają tego pełno.
- A obiecujesz, że nie zrobisz sobie krzywdy ? Nie, nie możesz obiecać, bo ja cię nie zostawię samej, gdy w naszym obozie jest manpir - Jacek zaczął wąchać powietrze, jakby tropił - a zaraz będzie ich więcej.
- Jesteś w stanie wytropić kogoś, mimo że jeszcze go nie widać i nie słychać ?
- Ty ich nie słyszysz. Ja tak.
- Tak to wszystko wyjaśnia.
- Chodź musimy ostrzec tego Christiana - na jego twarzy rozpoznałam obrzydzenie, gdy wypowiadał imię chłopaka mojej kuzynki - Powinien wiedzieć, że ci jego manpirzy znajomi tu jadą.
- Jadą ? A nie idą czy biegną ?
- Janice, wiesz, że istnieje coś takiego, jak samochód, prawda ?
- No tak, ale... myślałam, że wy... no raczej wolicie biegać ...
- Nie obrażaj nas. My a oni to wielka różnica.
- Jak dla mnie wszyscy są tacy sami.
- Tak nie powinno być, Janice. Każda rasa, istota jest inna.
- Jacek. Daj mi wreszcie myśleć po swojemu. Wszyscy nasuwają mi swój tok myślenia i nie dają mi wyrazić własnego zdania. A ja je mam.
- Jak sobie chcesz. Zaraz będziemy mieć gości.
- Świetnie.
- Super.
- To może pójdź po Christiana by mógł porozmawiać z innymi manpirami ? Czy może nadal będziesz się ze mną kłócił ?
Po jego wyrazie twarzy zrozumiałam, że skrzywdziły go moje słowa. Ale co miałam powiedzieć ? Że lubię jak ktoś mi narzuca swoją wolę ? Że on to robi, gdy wie, że nie powinien ? Nie. Wolałam mu teraz powiedzieć niż później żałować, że tego nie zrobiłam.
- Christian ! - wrzasnął Jacek. Chwilę później odpowiedział zawołany.
- Co ty chcesz ?!
- Trochę grzeczniej barani móżdżku. Twoja świta tu jedzie i zaraz tu będą.
- Aha. Już idę, pijawko.
Denerwowały mnie te wyzwiska. Czy faceci choć raz, nie mogą zachowywać się bardziej dojrzale ? Na pewno nic by im się nie stało, ale w końcu to mężczyźni. Nigdy ich nie zrozumiem.
- Janice, idź do Abbie ! U niej będziesz bezpieczna ! - krzyczał Christian.
- U mnie też będzie bezpieczna, matole ! - warknął Jacek.
- Prze...
- Przestańcie krzyczeć ! Już mnie głowa boli ! Zachowujecie się jak dzieci ! - Krzyknęłam, raz a porządnie. Nienawidzę, gdy ktoś krzyczy i mi rozkazuje. Okazuje mi, księżniczce, w ten sposób brak szacunku.
Christian i Jacek przestali krzyczeć. Na twarzy manpira zagościł wstyd, na strzygi zaskoczenie. Nie odzywali się, ale patrzyli na mnie, jakbym nagle stała się kimś innym. Jednak już po chwili, przestali mi się przypatrywać, gdyż z oddali było słychać zbliżający się samochód. W lesie, gdy jest cicho, można usłyszeć najmniejszy szmer.
- Czyli co ? Stoimy w pozycji obronnej, czy może czekamy jak baranki na drapieżnika ? - zapytała Meybell. Jest ona zaskakująco podobna do Shaunee. Tak samo jest irytująca.
- Meybell, wyjątkowo to nie czas na żarty. - Powiedziała, dość spokojnie, jak na nią Shaunee.
- Posłuchaj się siostry, Meybell - powiedział Jacek - bo następnym razem, za takie odzywki, nie ręczę za siebie.
Nagle wszystko się stało jasne. To dlatego są takie podobne ! Jaka ja byłam głupia ! Żeby nie zauważyć tego, musiałam być naprawdę nieogarnięta. Może za chwilę dowiem się jeszcze ciekawszych rzeczy ? Mam nadzieję, że nie.
- Jeśli ustawicie się w pozycji obronnej, oni to wezmą za zaproszenie do walki - powiedziała moja kuzynka, która znikąd się tam pojawiła. - ustawcie się tak jak wtedy, gdy czekaliście na Janice i mnie.
Zapomniałam już, że jestem w tym obozie zaledwie kilka dni. Czas jakoś, wolno płynął.
Nie miałam wiele czasu na zastanawianie się. Po chwili słychać było warkot silnika. Zdążyłam mrugnąć, a tuż przede mną stał jakiś samochód. Niestety ja, nieznająca się na markach samochodów, nie rozpoznałam jego nazwy czy jakiejś firmy co go stworzyła. Wiedziałam jedynie, że nadaje się do jazdy w lesie.
- Wow. Mary,Elizabeth, nie żartowałyście, mówiąc, że to coś poważnego - powiedziała szatynka, która wyglądała na ich szefową - Christian co się dzieje ?
- A co się może dziać, Rose ? Jak pewnie zauważyłaś nie wygląda to zbyt dobrze - odpowiedział zapytany. Nie rozumiałam, dlaczego według niego coś tu źle wygląda. Jak dla mnie, było tam normalnie.
- To ty ty jesteś szefową manpirów ? - zapytał Jacek - myślałem... no, że będziesz trochę... wyższa ?
- Nie oceniaj strzygo - odezwał się manpir stojący za Rose - ona chyba musiała coś zrobić by mieć tę posadę. Jak myślisz, czym się zasłużyła ?
- Nie przesadzaj Dymitr - powiedziała do niego Rose. - Miałam dobrego nauczyciela. I tyle.
Spoglądali na siebie w milczeniu. Patrząc na nich, wiedziałam, że razem przeżyli bardzo wiele.
- Nico, co ty tam taki cichy jesteś ? - zapytała Mary albo Elizabeth, nie wiedziałam która ma, jak na imię, w każdym razie powiedziała to czarnowłosa - Zazwyczaj rwiesz się do rozmowy.
- Ciekawe, dlaczego nie chcę rozmawiać w obecności strzyg ? - zadał retoryczne pytanie, szatyn o fiołkowych oczach - to pewnie dlatego, Mary, że mam ochotę zabić całą tę gromadę na miejscu !
Rozdział VI. Planowanie.
- A tylko się waż ! - krzyknęłam co zdziwiło wszystkich tam obecnych, nawet mnie.
- Dziewczyno ! Stoisz po stronie strzyg ?! Chyba ci doszczętnie odbiło !
- Uspokój się, Nico - powiedziała spokojnym głosem Rose. - Zauważ, że do tej pory nic jej nie zrobili, a skoro tak, to mają ku temu jakiś powód.
- Oj, siostrzyczko. Skończysz w końcu gadać takie nudne bzdety ? Już mi się nie dobrze robi - odezwała się Meybell. Czyli co, że niby ma jeszcze jedną siostrę nie tylko Shaunee ?
- Zgadzam się z naszą siostrą. Zachowujesz się jakbyś próbowała komuś udowodnić, że jesteś ważna. A nie jesteś. - odparła Shaunee znudzonym tonem. Jej słowa potwierdziły mnie w przekonaniu, że ona,Meybell i Rose są siostrami.
- Jak to możliwe, że jesteście siostrami ? Przecież wy jesteście strzygami, a Rose... - gdy już prawie skończyłam moje ostatnie zdanie, jak zwykle ktoś mi musiał przerwać.
- Janice, tak ? - zapytała Rose. Przytaknęłam - Musisz wiedzieć, że moje siostry nie zawsze były strzygami.
- Na szczęście to się bardzo szybko zmieniło - odparły jednocześnie Shaunee i Meybell.
- Taa... A rodzice byli tak szczęśliwi, że aż chcieli bym was tropiła i zabiła. A szczególnie wtedy gdy... - spojrzała na Erica.
- On się zgodził - krzyknęła w odpowiedzi Meybell.
- Zmieniłyście w strzygę naszego jedynego brata ! Jak rodziców nie będzie, to kto z naszej rodziny będzie w rządzie ? Przecież dobrze wiecie, że ja nie mogę !
- Och, taki los. To nie nasza wina, że w każdej wampirzej rodzinie musi być co najmniej jeden manpir. - powiedziała z udawanym smutkiem Shaunee.
- Przepraszam, że się wam wtrącam - zaczęła Abbie - ale chciałabym zauważyć, że i manpiry i strzygi muszą pomóc Janice w wędrówce.
- Hmm - tym razem to Dymitr chciał coś powiedzieć - Nie możemy wam pomóc, ot tak sobie. Musimy mieć ważny powód przed urzędem, byśmy mogli całą ekipą wam pomóc. Musielibyście na przykład wziąć ze sobą jakiegoś, bardzo ważnego wampira, bo my nie chcemy mieć później kłopotów.
- Ach tak ? Syn prezydenta wystarczy ? - zapytał Jacek. Zastanawiałam się wtedy, skąd może on kogoś takiego znać. Ja mogłabym, bo jestem teraz 2 najważniejszą osobą w Horspolis, ale Jacek ?
- Myślę, że syn prezydenta w pełni wystarczy. A co masz z kimś takim kontakt ?
- Nie. Ale go znam,a tu już wystarczy by wiedzieć gdzie i kiedy jest.
- Kim jest ta osoba ?
- To jest osoba, której za żadne skarby nie chciałbym znać. Mój brat.
- Myślisz, że twój brat się zgodzi, po tym co zrobiłeś jemu i całej swojej rodzinie ? - zapytała Elizabeth - Przecież nie jest głupi. Zresztą...
Przerwała w połowie zdania. Robiło się interesująco, ale i tak musiała przerwać.
- Zresztą co ? - zapytał trochę, jakby od niechcenia Jacek.
- Zresztą twój brat znalazł sobie partnerkę i nie wydaje mi się, żeby jakoś specjalnie chciał ją opuszczać.
- Nie obchodzi mnie jego życie prywatne. A tak poza tym wiem co go przekona.
- Co takiego ? Chcesz go posadzić na krześle i go zmusić ? - szybko wtrąciła się z pytaniem Mary - Mało kreatywne, nawet, jak na strzygę.
- Ludzie ogarnijcie się - wszyscy spojrzeli na mnie spode łba - ludzie w domyśle oczywiście - bardzo dziwnie się rozmawia z istotami, które nie są ludźmi - Chciałabym zauważyć, że wasza rozmowa coraz bardziej ucieka od głównego tematu. Może zacznijcie w końcu myśleć o tym co macie dokładnie zrobić, a nie gadać na tematy, które są błahostkami. - Chyba każdy mnie posłuchał, bo wszyscy jakby ucichli.
- Wow... jak na herosa jesteś dość - nie mógł się wysłowić Mojmir.
- Rozgarnięta ? - skończyła pytając Maylin.
- Tak właśnie. Dzięki - spojrzał na nią czule. Coraz bardziej rozśmieszało mnie to ile rzeczy się dowiaduję w czasie niewielu rozmów.
Po tych słowach Maylin i Mojmira zapadła długa, głucha cisza. Wszyscy, włącznie ze mną, zaczęli zastanawiać się co chcieliby powiedzieć, na temat tego, co musimy zrobić, bym poznała swojego boskiego rodzica. Po minucie Jacek zaczął mówić.
- No więc... mój brat na pewno będzie jutro wieczorem na dyskotece ze swoją lalą. Rose ? Czy inne manpiry wyczuwają strzygi jeśli są w okolicy ?
- Nie - odpowiedziała zapytana.
- Tak też myślałem. Większość z was wie, jak wygląda Damien. My nie możemy tam wejść, bo banda manpirów zaraz by się na nas rzuciła. No więc tylko wy będziecie chronić Janice. My schowamy w okolicznym parku i tam sobie poczekamy. Wy w tym czasie spotkacie się z nim, najpierw go jakoś zagadacie, a potem - spojrzał na mnie - Janice będzie musiała mu powiedzieć coś o mnie, że jeśli jej nie pomoże - ja wyrzucę ją w lesie, na pastwę losu i już nigdy nie pozna swojego boskiego rodzica. Mój braciszek zawsze pomaga,chyba jeszcze nigdy nie porzucił kogoś w potrzebie.Jestem pewny, że się zgodzi.
- Na prawdę byś mnie porzucił ? - zapytałam. W mojej głowie słyszałam już wiele pytań jakie mogłabym mu zadać, ale na to, odpowiedź była dla mnie najbardziej znacząca.
- Janice, żarty sobie stroisz ? - zapytał Jacek, jakby oburzony moim pytaniem No cóż, może według niego odpowiedź była oczywista. - Cokolwiek miałoby się wydarzyć, ja ciebie nie zostawię. Nigdy.
- Jasne. Chciałam się tylko upewnić - skłamałam. Nie mogłam mu przecież powiedzieć, że uwierzyłam w to porzucenie mnie.
- No dobra. - powiedziała Abbie - to kiedy zaczynamy ?
Nie mogłam uwierzyć, że moja kuzynka tak bardzo się cieszy na to spotkanie. Przecież to będzie okłamywanie kogoś w żywe oczy !
- Jutro o 20.00 musicie być na dyskotece w Pigitry. - powiedział Jacek.
- Najlepiej więc będzie - zaczęła Rose - jeśli zaczniecie się szykować o 17.30 w samochodzie. Strzygi pewnie zrobią to szybko,ale jestem pewna, że ty Janice lubisz się ubierać. My was zawieziemy, ale dobrze by było gdyby większość strzyg czekałaby na nas już na miejscu. Na skrzyżowaniu ulicy 7 i 25 o 19.30.
Trochę mnie dziwiło, że Rose ma taki obojętny głos. Ukrywała swoje emocje, a to oznaczało, że ukrywa przed nami wiele tajemnic.
-No to... - zaczęła Maylin - Pozostała kwestia ubrań. Pokażcie mi, co tam macie !
W końcu. Bardzo się ucieszyłam, że w końcu podjęliśmy ten temat, bo to planowanie zaczęło już mnie nudzić.
- Ja mam całą torbę - powiedziałam cała w skowronkach.
- Nie brałam żadnych eleganckich ubrań. - powiedziała Abbie.
- No dobra... Pokaż mi Janice, co tam masz - powiedziała Maylin.
Przeszłyśmy do namiotu. Uwielbiałam mieć przy sobie dużo ubrań. Moja kuzynka dobrze o tym wiedziała, dlatego też nie zdziwiła się, jak wiele ich mam. Maylin jednak była podniecona i mile zaskoczona. Zaczęła przeglądać moje rzeczy.
- Hmm... to zbyt jasne, to zbyt jaskrawe - ciągle tak mamrotała nad moją torbą.Pomyślałam sobie "gdyby widziała moją garderobę..." - To ! To jest idealne!
Mając na myśli "to" mówiła o mojej ulubionej sukience. Oczywiście ma barwę morza, co według wielu z moich dawnych przyjaciółek, podkreśla barwę moich oczu. Jest obcisła, z małym dekoltem, bez ramiączek.
- Super ! Cieszę się, że i tobie ta sukienka się podoba - powiedziała Maylin kiedy zobaczyła na mojej twarzy zachwyt. Ona też wie co dobre. - Abbie pożyczę ci coś ze swoich rzeczy, bo po twojej torbie od razu widać, że nie masz tam zbyt wielu ubrań.
- No dobra, ale musimy przecież mieć przy sobie coś żółtego, a sukienka Janice przecież taka nie jest.
No tak, o tym nie pomyślałam. Zapomniałam wspomnieć, że państwo, w którym mieszkam, ma pięć miast i wiele dziwnych zasad. Ja pochodzę z Horspolis, jednak są też takie miasta,jak Pigitry, Wolfiago,Birdin i Tortoisów. W Horspolis obowiązuje posiadanie na sobie czegoś niebieskiego. Pigitry natomiast wybrało sobie kolor żółty za priorytet.
- To nie jest problem. Można przecież założyć żółte buty, albo spinkę do włosów. - powiedziała Maylin.
- A masz taką Maylin ? - zapytała moja kuzynka.
- Ja mam - odparłam - Przygotowałam sobie rzeczy w każdym kolorze, bo nie byłam pewna, gdzie mnie zabierzesz.
- To dobrze, że się przygotowałaś - powiedziała Maylin - Dobra, macie czas by się przespać, bo, jak się obudzicie to ja chcę się wziąć za szykowanie was. Miłej nocy.
Zniknęła. Ah, tyle rzeczy się zmieniło w ciągu zaledwie 3 dni. Obawiałam się jednak, że w najbliższym czasie jeszcze więcej nowych doznań, mnie czekało.
Rozdział VII. Nie jestem córką słońca.
Obudziłam się, gdy zaczęło wschodzić słońce. Nie do końca się wyspałam i byłam pewna, że Maylin będzie wściekła, że już wstałam i mam worki pod oczami. Ale... po prostu nie mogłam spać. Wyszłam na zewnątrz by obejrzeć wschodzące słońce i odetchnąć świeżym powietrzem. Nie było tam nikogo, nawet strzyg, których spodziewałam się tu spotkać, bo przecież oni nie śpią.
Niebo było koloru tęczy w czasie wschodu słońca, które na początku wydawało mi się takie, jak zwykle, ale już po chwili zauważyłam jakiś mieniący się kształt. Musiałam odwrócić wzrok, bo światło bardzo mnie raziło w oczy. Niedługo po tym usłyszałam, jak coś na ziemi lądowało. To było właśnie to, przez co bolały mnie oczy. Na początku wydawało mi się, że jest to jakaś gwiazda, która spadła z nieba, jednak okazało się, że to po prostu błyszczący samochód. Cały czas jednak byłam odwrócona z powodu z światła.
- Przeszkadza ci ? - zapytał kierowca - zaraz to zmienię.
Nie wiedziałam co zrobił, ale nagle miałam przed sobą czerwone Ferrari.
- Kim... ? Kim ty jesteś ? - zapytałam oniemiała.
- Ach, śmiertelnicy... - westchnął mężczyzna - jestem bogiem sztuki, słońca i przepowiedni.
Próbowałam sobie przypomnieć, o czym rozmawiałam z nauczycielką, gdy miałam lekcję o mitologii greckiej. Ten bóg to chyba...
- Jesteś Apollo, prawda ? - zapytałam, choć byłam pewna, że odpowiedź będzie twierdząca.
- Tak, jestem Apollo.
- Czy... czy jesteś moim ojcem ? - zapytałam. Wiedziałam, że to pytanie musiało zabrzmieć co najmniej dziwnie, ale tylko ono wydawało mi się odpowiednie. Musiałam przecież się w końcu dowiedzieć.
- Ja z moimi dziećmi czuję więź... której z tobą nie mam. Nie jesteś, więc moją córką.
- Okey czyli jeszcze tylko 13 bogów, tak ?
- Serio ? Myślisz, że jest nas tylko 14 ? Jeśli tak, to się mylisz. Jest nas o wiele więcej, po prostu częściej mówi się o naszej czternastce. Właściwie... mogę ci powiedzieć, kto nie jest twoim rodzicem.
- Na prawdę ? Będę wdzięczna.
- Na pewno szukaj rodzica między główną czternastką. Już wiesz, że ja nie jestem twoim ojcem. Powinnaś też wykluczyć Herę, która jest boginią rodziny. Nie może mieć dzieci z kimś innym niż mój ojciec, ponieważ jest boginią dobrego małżeństwa. Moja bliźniaczka, Artemida, ślubowała wieczne dziewictwo więc i ona nie jest twoją matką. Musisz jeszcze sprawdzić, czy masz moce innych 11 bogów.
- A możesz chociaż nazwać, moich potencjalnych rodziców ?
Apollo rozejrzał się, jakby bał się, że zaraz może się coś stać.
- Lubię cię, dlatego też powiem tobie. Zeus, Posejdon i Hades, czyli Wielka Trójka. Atena, Afrodyta, Demeter, Hestia, Ares, Hefajstos, Dionizos i Hermes.
- No to... dziękuję ci. Już mi ktoś powiedział, że mój boski rodzic jest mężczyzną, a ty mi powiedziałeś, między którymi bogami mam szukać swego ojca. Jestem naprawdę tobie wdzięczna.
- Ależ nie ma za co.
Po chwili usłyszeliśmy, jak ktoś ziewa i rusza w moim namiocie, więc domyśliłam się, że Abbie się obudziła i, że zauważyła moją nieobecność. Byłam pewna, że się zdziwi, jak zobaczy z kim rozmawiam.
- Janice ? Wyszłaś ? - usłyszałam jej głos lekko zniekształcony przez materiał.
- Tak wyszłam. Chodź tu ! - zawołałam, bo nie mogłam doczekać się jej reakcji.
- Okey.
Zaczęła rozpinać zamek, który pewnie zapięłam wychodząc. Zauważyłam, że ktoś obok mnie stoi i chyba domyśliła się, że jest bogiem, bo nagle opadła na jedno kolano.
- Apollo.
- Witaj Abbie. Weź się nie wygłupiaj i wstawaj !
- Dobrze... Co cię do nas sprowadziło ?
- Twoja kuzynka oczywiście. A może twoja siostra.
- Nie wydaje mi się.
- Abbie ostatnio miałaś mi powiedzieć, kto jest twoim boskim rodzicem, ale nam przerwano. Czy możesz mi teraz powiedzieć ?
- Moją matką jest Atena.
- Bogini mądrości ? Mogłam się tego spodziewać, przecież od zawsze wiedziałaś więcej niż reszta.
- Młoda. Nie przeginaj.
- I masz słabe poczucie humoru.
- Dziewczęta - zaczął Apollo - macie dużo czasu by ze sobą pogadać, a ja mam niewiele, bo zaraz słońce będzie za wysoko. Nienawidzę brać zastępstwa za Heliosa. Akurat teraz musiał wdać się w bójkę z Aresem. Proszę. - dał mi do ręki bransoletkę. - Czuję, że masz w sobie ukryty talent. Miej ją zawsze na sobie, a twoje zdolności nigdy cię nie zawiodą.
- Dziękuję Apollo. Bardzo miło było mi cię poznać.
- Mnie również. Pamiętaj, że zawsze gdy znajdziesz się w pobliżu sceny będziesz bezpieczna.
- A od czego zależy moje bezpieczeństwo ?
- Od tego, czy bóg cię lubi, czy też nie.
- Czyli... jeśli weszłabym do morza, a Posejdon by mnie nie lubił, mógłby mnie zabić ?
- Tak to właśnie wygląda.
- Dziękuję za uprzedzenie.
- Żegnaj Janice. - już zaczął wchodzić do Ferrari, gdy nagle się cofnął. - Abbie. Przeczytaj jej tę przepowiednię - wręczył jej skrawek papieru. - będziesz wiedziała kiedy.
I odjechał, jeśli oczywiście można to tak nazwać. Wyglądało to tak, jakby płynął samochodem w powietrzu.
Spojrzałam na Abbie. Była w trakcie czytania kartki, którą otrzymała od Apolla. Jej wyraz twarzy świadczył o tym, że to co czyta, nie brzmi przyjemnie. Patrzyła to na mnie, to na kartkę, jakby nie wierzyła, że to co czyta, naprawdę dotyczyło mnie.
- Co jest tam napisane ? - zapytałam, choć wiedziałam, że jej odpowiedź nie da mi satysfakcji.
- Nie mogę ci tego przeczytać. - pokręciła głową - Jest tu napisane co się stało i co się stanie, ale w formie zagadki.
- Lubię zagadki.
- Tej zagadki nie chcesz poznać. Zresztą jest tu napisane, że masz ją poznać najwcześniej na 14 urodziny.
- Mam czekać 360 dni ?
- Jak widać. Mam jednak nadzieję, że część tego się nie spełni.
Rozdział VIII. Jedziemy do Pigitry.
Abbie
chciała powiedzieć coś jeszcze, ale w tym momencie podeszła do
nas Maylin.
-
Już na nogach, dziewczyny ? Dopiero 8.00 .
-
Ja, może i bym spała, gdyby nie wizyta Apolla. - wyznałam.
-
Co ci powiedział ? - zapytała z ciekawością Maylin.
-
Tak w dużym skrócie powiedział mi, kto może być moim ojcem, a
także, że mnie lubi.
-
To dobrze, że cię lubi.
-
Też tak uważam.
-
Dobra my tu gadu-gadu, a musimy dojechać do Pigitry i w międzyczasie
was przygotować! Jacek!
Koło
mnie pojawiła się znajoma twarz. Blond włosy Jacka lśniły od
promienia słońca, który przez przypadek przemknął między
liśćmi. Nagle na jego czole pojawiła się rana. Natychmiast uciekł
od nasłonecznionego miejsca.
-
Mamy pecha - stwierdził - w taką pogodę nie możemy biec.
-
Och, jaka szkoda - nagle znikąd pojawił się Christian - czyli co,
ja was muszę zawieźć ?
-
Dobrze wiesz, że musimy tam jechać.
-
Tak ? Jestem pewny, że ty się nie przydasz. Przecież tylko ta,no,
Maylin je szykuje.
-
Możliwe jest to, że tu nie wrócimy.
-
Dlaczego ? - zapytałam zdziwiona.
-
Bo musimy wyruszyć w podróż, prawda ?
-
Ach, no tak...
-
To co jedziemy ?
-
Niech ci będzie. - powiedział chłopak mojej kuzynki, ale w jego
głosie wyczułam, że jest wściekły na Jacka i mnie.
Musieliśmy
wejść do samochodu. Jak się okazało, samochód ten miał 5 rzędów
miejsc, a w każdym z nich znajdowały się 2 krzesła. Dalej ciągnął
się korytarz. Domyśliłam się, że za każdymi drzwiami znajdowało
się jakieś mniejsze pomieszczenie.
Przez
chwilę zastanawiałam się, kto, gdzie usiądzie, ale w tamtym
momencie doszła do nas pozostała grupka manpirów.
-
My siedzimy z przodu - powiedziała Rose i wskazała na swoich
towarzyszy - wy, strzygi usiądźcie jak najbardziej z tyłu.
Abbie
usiadła koło Christiana, który siedział za kierownicą. Na
miejscach obok usiadła Rose i Dymitr. Za moją kuzynką i jej
partnerem, usiadły Mary i Elizabeth. Nico jakby nie mógł się
zdecydować, czy wejść, czy nie, więc przez chwilę stał na
zewnątrz. Razem z Maylin i Jackiem skorzystaliśmy z okazji by
wejść. Usiedliśmy na samym końcu. Jacek przy oknie po lewej
stronie, ja obok niego. Maylin usiadła przy drugim oknie w naszym
rzędzie. Nico zamknął drzwi i usiadł w rzędzie przede mną.
Lekko zirytowany Jacek zapytał.
-
A ty co, zgubiłeś się ?
-
Tak się składa, że nie, strzygo. Ktoś przecież musi was mieć na
oku.
-
Jak tam sobie chcesz.
Po
tej krótkiej wymianie zdań, Christian ruszył. Jechaliśmy 5 minut,
zanim znaleźliśmy się na głównej drodze. Nie wiedziałam, że
znajdowałam się tak daleko od domu.
Do
Pigitry z Horspolis jedzie się kilka godzin, tak samo jak to
Wolfiago. Moje miasto otacza gęsty las, w którym się
znajdowaliśmy. Natomiast wokół miasta do którego zmierzaliśmy
znajdowało się wiele gór i wyżyn. To miała być długa droga.
***
Nie
wiedziałam do końca, która jest godzina. Obudziła mnie Maylin
mówiąc, że muszę się zacząć szykować, bo już była godzina
19.00. Oznaczało to, że mam tylko 30 minut.
Poszłyśmy
dalej korytarzem. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że ten
samochód jest większy w środku niż na zewnątrz.
Weszłyśmy
do niewielkiej łazienki. Była ona o wiele mniejsza od mojej
garderoby. Minęły może 2 minuty i dołączyła do nas Abbie.
-
Skoro już wszystkie tu jesteśmy - zaczęła Maylin - Czas was ubrać
!
Podała
mi sukienkę. Z torby w której ją trzymała, wyjęła także strój
dla Abbie. Mojej kuzynce chyba udało się przekonać Maylin, że nie
chce sukienki, ponieważ ta, dała jej żółtą koszulkę na
ramiączkach i fioletowe shorty.
-
Myślę, że to ci będzie odpowiadało - odparła strzyga.
-
Dziękuje - odpowiedziała moja kuzynka.
-
Janice, tu masz żółtą bransoletkę - powiedziała Maylin
wręczając mi małe zawiniątko z muliny. W tym drobiazgu o barwie
mlecza najbardziej pokochałam niebieski napis "Janice",
który znajdował się dokładnie na środku.
-
Ta bransoletka jest cudowna ! - krzyknęłam - dziękuje ci, Maylin.
-
Cieszę się, że ciebie zadowoliłam. Ubierzcie się, bo muszę was
uczesać i pomalować !
Obie
jej posłuchałyśmy. Ubrane byłyśmy praktycznie w tym samym
momencie.
-
Ja się sama przygotuję, ty zrób na bóstwo Janice - powiedziała
Abbie. Wyszła do pomieszczenia obok.
Maylin
nie protestowała. Wzięła szczotkę, którą pewnie znalazła w
mojej kosmetyczce.
Zaczęła
rozczesywać moje włosy. W ogóle nic nie czułam, ale byłam pewna,
że zaraz będzie mnie mogła czesać. Na początku zebrała je w
wysoką kitkę. Po związaniu ich gumką, z torby wyjęła kilka
wsuwek w kształcie litery "U".
Koński
ogon zaczęła powoli zwijać w koka tak, by każdy włos był na
swoim miejscu. Co jakiś czas wkładała spinkę, by ta podtrzymywała
całą konstrukcję. Po chwili fryzura była gotowa.
Ledwo
co Maylin mnie uczesała, już wyjmowała zestaw do make-upu. Moje
powieki pomalowała delikatnym cieniem koloru morskiego. Następnie
wokół oczu namalowała kontury złotą kredką. Gdy już to
skończyła - zaczęła wydłużać ,mi rzęsy.
-
Nie ruszasz się i nie trzęsiesz - zauważyła Maylin - to rzadkie u
ludzi i herosów.
-
Od dziecka mnie tego uczą - wzruszyłam ramionami.
Do
pomalowania mi tylko usta. Policzki zawsze mam zarumienione.
Maylin
jakoś nie przesadzała - posmarowała moje wargi różowym
błyszczykiem.
-
Wyglądasz świetnie! Spójrz na siebie - wskazała ręką lustro.
Spojrzałam
na piękną nieznajomą. Nigdy jej nie poznałam, choć zawsze mi
towarzyszy. Jest jak mój cień.
-
Wyglądam... Ładnie. - odparłam. Nie wiedziałam co
powiedzieć,
bo nieznajoma w lustrze wyglądała wspanialej niż zwykle.
-
Chodź, musisz pokazać się Jackowi.
-
A buty ? - zapytałam trochę rozbawiona. Zapomniała o tak ważnej
części ubrania.
-
Ach... No tak. Proszę. - podała mi niebieskie sandałki na
koturnie. Założyłam je bez najmniejszego problemu.
-
No to teraz mogę już wyjść.
Poczułam
małe de javu. Ostatnio na moich urodzinach byłam w takiej sukience
i musiałam pokazać wszystkim "jaka ja jestem piękna".
Jak widać, historie lubią się powtarzać.
Poszłyśmy
przed siebie, w stronę naszych miejsc. Usiadłam koło Jacka w
momencie, gdy samochód się zatrzymał. Przebierałam się pół
godziny !
-
Jesteśmy na miejscu ! - krzyknęła Rose - moje siostry i brat
niezbyt się kryją w tym parku...
-
W najbliższej okolicy wszyscy śpią. Nie ma sensu się ukrywać -
odparł Jacek.
-
Skąd to wiesz ?
-
Na moje nieszczęście mam tak dobry słuch, że chrapanie słyszę z
odległości kilometra.
-
Skoro tak mówisz... czyli w końcu, jaki mamy plan ?
-
Idziecie do klubu jako obstawa Abbie i Janice. One gadają, wy je
obserwujecie. Macie być w pełnej gotowości. My tu będziemy czekać
na was, Damiena i jego lale.
-
Jasne... jesteście gotowe, dziewczyny ? - na to pytanie odparłam
niemal natychmiast.
-
Ja jestem.
-
Ja także. - powiedziała Abbie.
-
No to idziemy. - stwierdziła Rose otwierając drzwi. - Stanęliśmy
w tym miejscu, żeby samochód był jak najmniej widoczny. Do klubu
będziemy wchodzić parami, bo grupa 8 osobowa wyglądałaby
podejrzanie.
Wyszliśmy
z samochodu. Na przodzie stanęli Nico i Elizabeth, za nimi ja i
Rose. Abbie z Christianem szli przed Mary i Dymitrem, którzy byli na
samym końcu. Przez całą drogę, Rose tłumaczyła mi co będę
miała mówić, by przekonać do siebie Damiena.
Po
10 minutach takiego marszu i słuchania, w końcu byliśmy na
miejscu. Staliśmy pod klubem "Mroczne kopyto".
To
właśnie tam miałam zniszczyć wszystko.
Rozdział IX. Bycie herosem mnie niszczy.
-
Do tego klubu chcecie wejść ? - zapytała zdziwiona Abbie.
-
Tak. To tu Damien przychodzi co niedzielę. - odpowiedział Dymitr -
a o co chodzi ?
-
Yhm... - Abbie była zakłopotana - Ja... Znam córkę właścicieli.
-
Słucham ? - zapytałam zaskoczona odpowiedzią mojej kuzynki.
-
Chodzi o to, że... Nie musimy wchodzić osobno, bo nie musimy
wchodzić głównym wejściem.
Abiegail
poprowadziła nas na tyły budynku. Tam zapukała kilkakrotnie w
drzwi i po chwili wyłoniła się zza nich jakaś dziewczyna.
-
Cześć Abbie - powiedziała. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
Miałam wrażenie jakbym patrzyła w lustro. Gdyby nie to, że była
ode mnie trochę niższa, założyła inne ciuchy, a jej oczy miały
barwę fiołków, to wyglądałybyśmy identycznie.
-
Cześć Ola. - przywitała się moja kuzynka.
-
Mówiłam ci, żebyś mnie tak nie nazywała ! Nie lubię mojego
imienia i miałaś mnie nazywać Alexą !
-
Jasne... Mam do ciebie prośbę.
-
Sądząc po ilości osób które ci towarzyszą,, jest to coś
poważnego. Wchodźcie, zapraszam.
Alexa
wprowadziła nas do małego mieszkania. Jego wielkość mnie nie
zdziwiła, bo gdy chcesz zarabiać klubem, musisz na niego
przeznaczyć dużą powierzchnię.
-
Ty jesteś Janice, prawda ? - zapytała mnie - Abbie wiele mi o tobie
opowiadała.
-
Naprawdę ? - spojrzałam na swoją kuzynkę - Abbie wytłumaczysz mi
o co w tym wszystkim chodzi ?
-
Ona nic nie wie, prawda ? - zapytała Ola. Chyba w życiu nigdy nie
była czegoś pewna, sądząc po tym, jak często używa słowa
"prawda".
-
Nie wiem czego ? - wściekła zapytałam.
-
Alexa jest twoją siostrą bliźniaczką. Wasza matka, odchodząc od
twojego ojca, zabrała ją ze sobą. - powiedziała Abbie.
-
Dlaczego ? - zapytałam. - Przecież jako księżniczka miałaby
lepsze życie.
-
Twoja matka miała ku temu powody.
-
Jakie ?
-
Janice, wszystko ci później wyjaśnię.
-
Zawsze wymówki ! Nikt, nigdy mi nic nie wyjaśnia !!!
Wściekła
tupnęłam głową. Musiałam wyglądać jak rozkapryszony bachor.
Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi, ponieważ na zewnątrz
usłyszeliśmy grzmot.
-
Pewnie burza się rozpętała - stwierdziła moja "bliźniaczka".
- No więc... z czym dokładnie do mnie przyszłaś, Abbie ?
Abbie
zaczęła jej tłumaczyć. Opowiedziała jej wszystko co się do tej
pory wydarzyło. Alexa słuchała w skupieniu. Ja cały czas byłam
czerwona ze złości. Nikt jednak się mną nie interesował. Jak
zwykle. Ten pojedynczy piorun dał mi czegoś do zastanowienia się.
Usłyszeliśmy grzmot, ale ani jedna kropla nie uderzyła o drzwi,
okna czy chodnik. Nic nie było słychać. Nawet muzyki z klubu,
tylko głos mojej kuzynki. Dopiero na koniec rozmowy zaczęłam się
przysłuchiwać.
-...
Musimy przekonać Damiena Wama, do tego by nam towarzyszył. Sądzimy,
że to może pomóc Janice w podróży.
-
O ho ho... to żeś się wpakowała siostro. Wejdźcie. Mam nadzieję,
że się wam uda.
Zaprowadziła
nas korytarzem. Po przekręceniu klucza w zamku, otworzyła nam drzwi
do klubu.
-
Damien siedzi przy barze. Jak zwykle.
Podeszłam
tam wraz z Abbie. Na krzesłach siedziały prawie same dziewczyny,
ale jedno jedyne miejsce siedzące było zajęte przez chłopaka,
którego twarz skądś kojarzyłam. Pewnie na jednej z imprez mojego
ojca musiałam go poznać.
-
Jesteś Damien Wam ? - zapytała od razu Abbie.
-
Tak. Od razu mówię, że nie będę twoim chłopakiem, nie załatwię
ci dobrej pracy u ojca, nie opowiem o tobie w mediach.
-
Och, nie martw się. O mnie to w mediach jest już wystarczająco
dużo. - odparłam - Jestem Janice Hans. Mówi ci to coś ?
-
Ty jesteś zaginioną księżniczką, co ? - zapytał trochę zbyt
obojętnym tonem - Czego ode mnie chcesz, skoro do mnie tu przyszłaś
?
-
Potrzebuję kogoś kto mi strzeli kulką w łeb.
-
A tak na serio ?
-
Potrzebuję twojej pomocy.
-
Och, naprawdę ? Nie spodziewałem się - przewrócił oczami. Był
naprawdę irytujący.
-
Wiem kim jesteś. Wampirem.
-
Skąd... ? - zapytał trochę zaskoczony i przerażony patrzył po
ludziach wokoło by się upewnić, ze oprócz nas, nikt tego nie
słyszał.
-
Od twojego brata, strzygi. Jestem pewna, że mi pomożesz.
-
Dlaczego tak sądzisz ?
-
Jeśli tego nie zrobisz, ta twoja arystokratyczna lala zostanie
zabita przez Jacka.
-
Jak miałby to zrobić ? Przecież tu go nie ma.
-
Tak myślisz ? Powiem słowo, a tu będzie.
-
Nie wierzę, by taka DZIEWCZYNKA miała nad nim taką władzę -
podkreślił słowo "dziewczynka" jakby było obelgą.
Wkurzył mnie tak, jak nikt nie powinien. - On nikogo nigdy nie
słuchał.
-
No widzisz ? Takie sprawy, bardzo łatwo jest zmienić. Chcesz
zaryzykować życiem swojej dziewczyny ?
-
Hm... zaryzykować jej życiem, czy pomóc tej dziewczynce -
mamrotał.Potem podniósł głos - dobrze, pomogę ci. Ale, jak do
licha, udało ci się mnie przekonać ?
-
Od dziecka mnie tego uczą.
-
A na czym ma polegać moja pomoc ?
-
Masz nam towarzyszyć w wyprawie. To tyle. Jakimś cudem, manpiry
muszę mieć kogoś ważnego, by z nami jechać.
-
A ty im nie wystarczysz ? Jesteś w pierwszej piątce najważniejszych
osób w kraju.
-
Nikt nie może wiedzieć kim ani gdzie jestem. Mój ojciec nigdy by
mi nie pozwolił jeździć po kraju.
-
Jaki jest powód tej podróży ?
-
Dlaczego zadajesz tyle irytujących pytań ? - gdy chciał
odpowiedzieć, machnęłam ręką, by się uciszył - Chcę się
dowiedzieć kim jest mój boski ojciec.
-
A ten król nie jest twoim ojcem ?
-
Jak się okazało, nie jest.
-
Okey. Brzmi interesująco.
-
Serio ?
-
Tak. Jestem ciekaw który bóg spłodził tak ciekawą istotę.
-
Dzięki.
-
Idę po Kinię. Musi jechać ze mną prawda ?
-
Tak.
Nie
wiedziałam gdzie poszedł, ale byłam pewna, że wróci.
-
Janice - powiedziała Abbie - jesteś przerażająca. Rozmawiałaś z
nim góra 5 minut, a on się zgodził, bo się ciebie boi.
-
Nie. Powiedział, że jest ciekawy, który z bogów jest moim ojcem.
-
Janice, on tak tylko powiedział, żebyś nie myślała, że się
ciebie boi. Widziałam w jego oczach strach. Ty... się zmieniasz.
Wiedza o boskim pochodzeniu cię niszczy.
-
O czym ty do mnie mówisz ?! Wszystko ze mną jest okey.
-
Wiem jedno. Musisz opanować swój gniew.
-
To nie dawaj mi do tego powodu.
-
Jesteśmy - powiedział Damien. Za rękę trzymała go blondynka o
brązowych oczach. Patrzyła na mnie z przestrachem. - Kinia... to
jest Janice.
-
Miło mi cię poznać - w jej głosie nie było słychać lęku.
Musiała bardzo dobrze skrywać swoje emocje.
-
Mnie również - odparłam - Abbie. Abbie ! Musimy stąd wyjść !
Natychmiast !
-
Co się dzieje - spytała moja kuzynka. Zaczęła się rozglądać
podejrzliwie.
-
Tam stoi mój ojciec.
Byłam
pewna, że to jest on. Te czarne włosy, mogły należeć tylko do
niego.
-
Jesteś tego pewna ?
-
Na 100 %.
-
Okey. Christian !
-
Tak ? - prędko przybiegł, jak pies na zawołanie.
-
Zbierz wszystkich. Janice musi zniknąć.
-
Jasne.
Chłopak
Abiegail pobiegł po resztę manpirów, a ona szybko doprowadziła
mnie, Kingę i Damiena do tylnych drzwi. Za nimi czekała na nas
Alexa z pełnym od rzeczy plecakiem.
-
Co się dzieje ? - zapytała.
-
Jest tu mój ojciec. - spojrzała na mnie zdziwiona - ten królewski
ojciec.
-
Czyli co ? Uciekamy ?
-
Idziesz z nami ?
-
No jasne ! Też jestem ciekawa tego, kto jest moim ojcem.
-
No w sumie racja.
Doszły
do nas manpiry. Wyruszyliśmy w stronę umówionego miejsca, w którym
mieliśmy się spotkać ze strzygami.
-
Na prawdę musimy to robić ? - Kinia zapytała Damiena. Nie dziwiłam
się jej, że jest taka niechętna. Sama też bym była gdyby tu nie
chodziło o MOJE ŻYCIE i MOJĄ PRZESZŁOŚĆ.
-
Niestety tak - odpowiedział jej smutno.
Szliśmy
w stronę parku. Było ciemno i ledwo się widzieliśmy. Byłam
bliska upadku, gdy na chodniku ukazała się dziura, ale na szczęście
szybko złapałam równowagę.
Idąc
myślałam o tym, co jeszcze się miało wydarzyć. Dowiedziałam się
o istnieniu mojej siostry bliźniaczki. Abbie o niej wszystko
wiedziała, ale nie opowiadała mi o niej. Trzymała wszystko w
sekrecie.
Spojrzałam
na chodnik, po którym szłam. Przypomniałam sobie o tym, że gdy
weszliśmy do domu Oli, na zewnątrz usłyszeliśmy piorun gdy się
zdenerwowałam. Podejrzewaliśmy, że jest burza. Jednak, gdyby ona
była, to na chodniku byłoby widać jakieś krople deszczu, powinien
być mokry. On tak jak i trawa w ogródkach mieszkańców tych domów,
był suchy. Miałam mętlik w głowie.
Zanim
zjawiliśmy się w umówionym miejscu, minęliśmy 15 budynków. Gdy
zaczęłam się nudzić, zaczęłam je liczyć. 15 domów,20 koszów
na śmieci, 5 psów, 2 koty.
Na
przywitanie przyszedł nam Jacek. Stanął oniemiały widząc stojącą
obok mnie Alexę.
-
Abbie, co ty jej zrobiłaś ? - zapytał rozbawiony - rozdwoiłaś ją
?
-
Bardzo zabawne. Tak się składa, że to jest jej siostra
bliźniaczka.
-
Janice, czy ty ją znałaś ?
-
Dopiero dzisiaj się poznałyśmy. - odparłam - jak widać moja
rodzina chowała przede mną wiele sekretów- spojrzałam z wyrzutem
na Abbie.
-
Ale wiesz co ? - wyszeptał mi do ucha, jak nagle znalazłam się w
jego ramionach. - i tak wolę ciebie.
-
Yhm. - odchrząknął Damien.
-
O... widzę, że udało wam się go przyprowadzić.
-
Tak... Janice potrafi być bardzo przekonująca.
-
Janice, co ty mu zrobiłaś ? - zapytał i zaczął się śmiać.
-
Ja... tylko... - nie potrafiłam odnaleźć odpowiedniego
wytłumaczenia. Poczułam, że się rumienię.
Nagle
zawiał lekki wiaterek, który sprawił, że poczułam się trochę
lepiej. Lato dawało się we znaki, nawet w nocy, dlatego też powiew
wiatru dobrze mi zrobił.
-
Janice, musisz odpocząć. Zaraz będziemy jechać, więc sobie
pośpisz.
-
Gdzie jedziemy ?
-
W góry.
-
Dlaczego w góry ? Tam zawsze jest nudno.
-
Ale łatwiej będzie sprawdzić twoje umiejętności.
Gdyby
tylko on wiedział, że to nie tam miałam sprawdzić moje
umiejętności...
Rozdział X. Bo niespodzianek nigdy za mało.
Zrobiłam
się senna. Dopiero wtedy poczułam, jak bardzo potrzebowałam snu.
Jacek wziął mnie na ręce i wniósł do samochodu. Usiadł na tym
samym miejscu co poprzednio,a mnie posadził na swoich kolanach.
Wyszło, że właściwie spałam na nim, ale jakoś zbytnio to mi nie
przeszkadzało. W końcu zasnęłam.
***
Po
chwili miały otworzyć się drzwi. Stałam i czekałam, aż w końcu
usłyszałam :
-
A oto Królowa Janice I !
Na
zewnątrz rozległy się oklaski, wiwaty i gwizdy. Wszystko wydawało
się normalne, aż do momentu, gdy wszyscy do mnie zaczęli
podchodzić.
-
Moje najszczersze kondolencje.
-
Przykro mi z powodu ich śmierci.
-
Dobrze, że ty królowo żyjesz.
-
Przykro mi z powodu śmierci twojej rodziny, Wasza Wysokość.
-
Tylko się mogę domyślać, jak królowa się źle czuje z powodu
zmarłego małżonka.
Nic
z tego nie rozumiałam. Nie pamiętałam by ktoś z moich bliskich,
prócz z mojej matki, umarł. A poza tym, miałam 13 lat, przecież
nie mogłam mieć małżonka ! Nic z tego co ci ludzie mówili nie
brzmiało dla mnie sensownie, aż do momentu gdy podszedł do mnie
Damien.
-
Przykro mi, że tak to się skończyło. Jako jego małżonka, to ty
połóż kwiaty na grobie mojego brata.
Przekazał
mi bukiet do ręki. Jego słowa oznaczały, że... Jacek nie żyje.
Był moim mężem i umarł.
Podeszłam
do grobu. Tam na samym dnie zobaczyłam 5 martwych ciał. Należały
do Abbie, Annabeth, Alexy, mojego ojca i Jacka. Cała moja rodzina
zginęła. Tylko ja przeżyłam. Czułam, że to nie mogło się tak
skończyć. Zapłakana wrzuciłam kwiaty do grobu i zaczęłam biec.
Uciekałam, jak najszybciej i jak najdalej. Chciałam zrobić coś,
czego nikt nie mógłby mi wybaczyć.
Znalazłam
to, czego szukałam. Po kilku minutach biegu odnalazłam nóż.
Musiałam tylko wbić go sobie w serce. Nie potrafiłam. Wiedziałam,
ze Jacek nigdy by mi nie wybaczył sposobu, w jaki chciałam umrzeć.
Na szczęście ktoś inny pragnął mojej śmierci. Po chwili w moim
sercu znajdowała się strzała. Z łuku wystrzeliła ją Shaunee.
***
Obudziłam
się. Moje serce bilo bardzo szybko. Zaczęłam się rozglądać na
wszystkie strony, zanim nie spotkałam spojrzenia Jacka. Jego mina
świadczyła o tym,że nie rozumiał mojego zachowania.
On
żyje, powtarzałam sobie, to był tylko sen.
-
Janice, uspokój się. Zaraz serce wyskoczy ci z piersi.
Ach,
to jego "poczucie humoru". Wtuliłam się w niego,
wdzięczna bogom, ze nadal żyje.
Nie
wiedziałam, jak długo jechaliśmy. Było ciemno za oknem, wiec
podróż musiała nam zająć co najmniej 1 dzień.
Od
kiedy byłam dzieckiem, jedynie gdzie wyjeżdżałam na wakacje, to
właśnie były góry. Mój ojciec uważał, że wyjazd dalej, jest
dla mnie zbyt "niebezpieczny". Jednak, to od 3 lat, nie
mogłam opuszczać terenu mojego domu. Wtedy właśnie zostałam
ogłoszona księżniczką.
-
Janice, wszystko w porządku ? - zapytał nad opiekuńczo Jacek.
-
Tak. Po prostu... przypomniałam sobie, że od 3 lat nie wychodziłam
z terenu domu.
-
Dlaczego ?
-
Mój ojciec uważał, że gdybym wyjechała dalej, ktoś mógłby mi
zrobić krzywdę.
-
Och... Rozumiem.
-
Tutaj wysiadamy ! - krzyknęła Rose.
Ach,
góry. To było jedyne miejsce w którym czułam się dobrze i źle
jednocześnie.
Jacek
wziął mnie za rękę i wyprowadził na zewnątrz. Pozostałe
strzygi dołączyły do nas. Nie było na nich, żadnego śladu,
udowadniającego ich bieg.
Zapach
świeżego powietrza uspokoił mnie. Poczułam, że wszystko jest na
swoim miejscu, takie jakie powinno być.
-
Janice ? - niepewnie wypowiedziała moje imię Abbie.
-
O co chodzi ? - zapytałam pełna złych przeczuć.
-
Widzisz ten domek ? - wskazała małą chatkę znajdującą się może
200 metrów od nas. - tam się zatrzymamy i... wszystko wam wyjaśnię.
Po
tych słowach odeszła. Zrozumiałam, że będzie miała nam dużo do
powiedzenia. Nie byłam już taka pewna, czy chciałam poznać
prawdę. Jednak ciekawości nie mogłam powstrzymać i byłam bliska
skakania w miejscu.
Nagle
podbiegły do mnie zwierzęta. Nie takie domowe, jak pies, kot lub
mysz. Przede mną znajdował się piękny biały koń o długiej
grzywie, a towarzyszył mu brązowy byk. Wszyscy patrzyli na mnie w
zdumieniu. Myśleli, że te zwierzęta mnie zabiją. Jacek jednak
najgorzej to zniósł, bo nie wiedział, czy ma mnie bronić, czy dać
zwierzętom spokój. Bezradny stał w miejscu i przypatrywał się,
gotowy do skoku.
Koń
zarżał i schylił się tak, jakby prosił mnie o pogłaskanie. Nie.
On tak nie wyglądał. ON PROSIŁ BYM GO POGŁASKAŁA.
-
Pani, nie powinnaś być teraz na zewnątrz. - zarżał
-
Dlaczego ? - zapytałam, po czym wszyscy patrzyli na mnie z otwartymi
szeroko oczami. Jedyną osobą, która wiedziała co się dzieje była
Alexa.
-
W nocy nie jest bezpiecznie - wytłumaczył mi byk. Nie rozumiałam,
dlaczego wszyscy patrzyli na mnie, jak na wariatkę.
-
Oni mają rację - odparła Alexa. Wtedy na nią wszyscy spojrzeli,
jak wcześniej na mnie. - No co ? Wy tego nie rozumiecie ?
-
Tego ? Wypraszam sobie - parsknął koń.
-
Przepraszam.
-
Kogo przepraszasz ? - zapytała Abbie
-
Jak się wabicie ? - zapytałam zwierzęta.
-
Ja jestem Fala, a to jest Błyskawica - zarżał koń.
-
Falo, Błyskawico. Czy będziecie tu w najbliższych dniach ?
-
Jeśli tego sobie życzysz, pani.
-
W takim razie bądźcie, proszę.
-
Chodź Janice - powiedziała Elizabeth i popchnęła mnie znacząco w
stronę chatki.
-
Janice. - powiedział Jacek. Odwróciłam się w jego stronę. - Nie
możemy tam wejść. Zostaniemy tutaj, na zewnątrz.
Przytaknęłam.
Abiegail podeszła do drzwi budynku i zapukała. Otworzyła je
dziewczyna o brązowych włosach i oczach barwy złota. Jej twarz
wyglądała jak moja.
-
Jesteśmy trojaczkami ?! -
to miało być pytanie, ale zabrzmiało bardziej jak krzyk.
Rozdział XI. Każdy zasługuje na poznanie prawdy.
-
Hm... tak, Janice. Jesteście trojaczkami. Wszystko wam wyjaśnię,
obiecuję. - Abbie chyba nie była pewna tego, co miała mówić.
Nie dziwiłam się jej, bo sama na jej miejscu też czułabym się
nieswojo. Jednak byłam na nią wściekła. Słowa typu "obiecuję"
i "wyjaśnię" słyszałam wiele razy, nikt jednak po
wymówieniu tych słów nie robił nic, by stały się prawdą.
-
Jestem Zoey - odparła dziewczyna - Wy to pewnie Alexa i Janice. Miło
mi was poznać.
-
Nam również - powiedziała Alexa. Chyba domyśliła się, że ja,
nie chciałam nic odpowiedzieć, dlatego też użyła liczby mnogiej.
-
Proszę wejdźcie. - wpuściła nas do środka - rozgośćcie się.
Abbie, wiesz gdzie są wasze pokoje ?
-
Tak.
-
Świetnie. Wskaż im i spotkamy się w salonie za pół godziny.
-
Jasne. Chodźcie na górę.
Okazało
się, że nie była to zwykła chatka. To był raczej motel. Z daleka
wydawał się mały, ale w środku był ogromny.
Abbie
zaprowadziła nas na 3 piętro, ostatnie.
-
No więc... Zoey załatwiła nam 4 pokoje. Jest nas 11. Do trzech idą
3 osoby, do jednego - dwie. Myślę, że najlepiej będzie, jak w
każdym pokoju będzie co najmniej 1 manpir. Damien niech
będzie wraz z Dymitrem i Nico. Rose będzie w pokoju z Alexą i
Janice, a Mary i Elizabeth - z Kinią. Ja będę z Christianem.
-
Kiedy to wszystko obmyśliłaś ? - zapytałam pełna ciekawości, bo
gdy Abbie to mówiła, nawet na chwilę nie zamyśliła się.
-
W samochodzie. Doprowadźcie się do porządku w łazienkach, które
są w pokojach. Spotkamy się tutaj za 30 minut. Rose, wy macie pokój
13. Mary, wasz to 14, Dymitr wy idziecie do 15. Ja i Christian
jesteśmy w 16.
-
Chodźcie dziewczyny - powiedziała Rose i znacząco popchnęła mnie
i Alexę w stronę pokoju nr 13. Pomyślałam "pechowa
trzynastka, super"
Pokój
nie miał dużych rozmiarów, a wszystko co się w nim znajdowało,
było tanie. 3 łóżka, podłoga, półka, lampa... wszystko.
Przyzwyczajona
do drogich wygładzin, łóżek z baldachimem i foteli obitych skórą,
nie mogłam znieść tego widoku.
-
Wezmę szybki prysznic - powiedziała Rose - wy w tym czasie nie
zróbcie sobie krzywdy.
Szybko
zniknęła za drzwiami łazienki. Nie mogłam wytrzymać grobowej
ciszy, jaka nastała, więc spróbowałam nawiązać kontakt z
Alexą.
-
Od jak dawna wiesz o ty, że masz 2 siostry bliźniaczki ?
-
Szczerze mówiąc to o Zoey nic nie wiedziałam - odparła - Abbie
opowiadała mi tylko o tobie. Znam ją od 3 lat.
-
Jak dużo wiesz o naszym pochodzeniu ?
-
Myślę, że tyle co ty. Wiem, że nasza matka zginęła, a ojcem
jest bóg.
-
Apollo mi powiedział, że naszym ojcem może być Zeus, Hades,
Posejdon, Ares, Hermes, Hefajstos lub Dionizos.
-
Myślę, że Abbie wie, kto jest naszym ojcem.
-
Ja też tak uważam.
-
Jak myślisz, powie nam to, gdy zejdziemy na dół ?
-
Nie mam pojęcia. Szczerze, to trochę obawiam się tego, co chce mi
powiedzieć.
-
Na pewno wyjaśni nam paradoks polegający na tym, że się nie
znałyśmy.
-
Teraz wasza kolej ! - krzyknęła Rose wychodząc z łazienki. -
Janice ty idź pierwsza.
-
Jasne. - odparłam. Wzięłam swoją kosmetyczkę i ruszyłam do
łazienki. Spojrzałam na jej wnętrze. Białe kafelki, niezbyt
wielkie lustro nad umywalką, mała kabina prysznicowa i ubikacja
obok nie zachęcały do pobytu tam.
Zdjęłam
z siebie sukienkę i bieliznę, a włosy pozostawiłam spięte,
ponieważ kok zabezpieczał je przed zamoczeniem. Miałam zamiar je
umyć następnego ranka. Otworzyłam kabinę prysznica i weszłam z
mydłem w ręce. W trakcie rozmowy z Olą założyłam klapki,
ponieważ nie chciałam nabawić się żadnej choroby.
Słuchawkę
prysznica wzięłam do lewej ręki, a prawą odkręciłam wodę.
Opłukałam nią ciało, po czym zaczęłam je namydlać. Od kilku
dni miałam problemy z myciem się, dlatego też kąpiel ta wielce
mnie ucieszyła. W końcu spłukałam mydliny z ciała i wyszłam z
kabiny mając nadzieję, że pozostawiłam tam wszystko w takim
porządku, w jakim ją zastałam.
Szybko
wytarłam się ręcznikiem, po czym owinęłam go wokół swojego
ciała, tak bym spokojnie mogła wyjść z łazienki. Musiałam
przebierać się w sypialni, bo nie przygotowałam się, by od razu
po kąpieli się ubrać.
Wyszłam
ze skromnej łazienki i podeszłam do mojej torby. Wyjęłam świeżą
bieliznę, którą natychmiastowo na siebie założyłam. Następnie
włożyłam na siebie niebieską spódniczkę sięgającą moich
kolan i żółtą koszulkę z napisem "Don't worry be happy".
Podczas gdy ja się ubierałam, Rose chodziła w kółko po pokoju.
Nie spoglądała w moim kierunku. Gdy tylko skończyłam się
przebierać, Alexa wyszła z łazienki, do której musiała od razu
po wejść, po moim opuszczeniu jej. Ona już tam się przebrała i
miała na sobie fioletowe spodenki do kolan i pomarańczową bluzkę
z kapturem.
-
Skoro już jesteście gotowe, to chodźmy - powiedziała Rose.
Wyszłyśmy
z pokoju. Na korytarzu zastałyśmy wszystkich, więc my byłyśmy
ostatnie.
-
Chodźmy na dół - powiedziała Abbie, gdy Rose zamknęła drzwi
naszego pokoju na klucz. Następnie zaczęła schodzić po schodach.
Zaprowadziła nas salonu, który był wielkości mojej garderoby.
Zoey już tam na nas czekała. Siedziała po środku 3-osobowej
kanapy. Przed nią stał stolik wokół którego były 2 fotele i
jeszcze jedna sofa.
-
Zapraszam, rozsiądźcie się - powiedziała po czym wskazała na
miejsca - to jest właściwie sprawa rodzinna, więc jeśli nie
chcecie, nie musicie tu być. - spojrzała na Damiena, Kinię i
wszystkie manpiry.
Po
jej słowach Damien wraz z Kinią ruszyli do swoich pokoi. Nico,
Elizabeth i Mary poszli za nimi. Rose i Dymitr odeszli na drugi
koniec pomieszczenia. Tylko Christian został z nami, ale sądząc po
wyrazie jego twarzy, nie opuścił nas tylko ze względu na Abbie.
-
No dobra Abbie - powiedziałam - to jest odpowiedni moment byś nam
wszystko wyjaśniła.
Rozdział XII. Prawda gorsza niż kłamstwo.
Spodziewałam
się naprawdę wszystkiego po tym co mi powie. Jednak i tak bardzo
mnie zaskoczyła. Słuchałam jej uważnie, cały czas się jej
przysłuchiwałam i nie dowierzałam własnym uszom. Przeraziło mnie
to ile rzeczy zostało przede mną ukrytych.
Na
samym początku swojej wypowiedzi, poprosiła nas byśmy niczego nie
oceniały. Miałyśmy poczekać, aż skończy nam tłumaczyć. Gdy
Christian i on usiedli na kanapie naprzeciwko mnie i moich sióstr
zaczęła nam wszystko opowiadać.
Dowiedziałam
się kilku ciekawych rzeczy.
1.
Planeta na, której mieszkam istnieje, od niedługiego czasu.
2.
Planeta, która jest oryginałem tej została przeludniona, więc
trzeba było zrobić coś, by zmniejszyć populację "Ziemi".
W tym celu stworzono moją planetę, Ziemię B2.
3.
Moja planeta jest wynikiem jakiegoś chorego eksperymentu naukowców.
4.
Na tę planetę zostali przesiedleni najbogatsi ludzie. Biedni i
bezdomni dostali w spadku ich domy.
Byłyśmy
zaskoczone samą historią naszej planety. To była pierwsza rzecz o
której Abiegail nam powiedziała. Potem doszło do rozmowy o NAS.
Okazało
się, że moja matka bardzo źle się czuła z królem. Mój ojciec
podobno wykorzystywał ją do swoich potrzeb seksualnych, co już
samo w sobie było dla mnie obrzydliwe. W czasie gdy on pojechał w
jakiejś delegacji, moja matka poznała boga. Chciał mieć kolejne
dziecko, no więc moja matka została zapłodniona. Następnego dnia
rano poznała kolejnego boga, który naprawdę zauroczył się ją
urodą. Znowu doszło do stosunku. Tego samego dnia, ale wieczorem
zdarzyło się dokładnie to samo, tyle, że z innym bogiem. Moja
matka podobno potrzebowała pocieszenia u bogów, bo nie czuła się
dobrze z moim ojcem. A, że była młoda, nie czuła się jakoś
bardzo z tym źle. Nie mogłam uwierzyć, że była taką idiotką.
Gdy
już mój ojciec wrócił do kraju, moja matka właściwie nie
opuszczała szpitala. Chciała ukryć tak poważną ciążę, co
jakimś cudem jej się udało.
Gdy
już urodziła się nasza trójka zrozumiała, że źle zrobiła
będąc z trójką bogów. Biologicznie okazało się, że każdy z
tych bogów jest naszym biologicznym ojcem. Król nie mógł się
dowiedzieć o narodzinach trojaczków dlatego też ukryła moje
siostry u swoich przyjaciółek podczas gdy ja byłam na zamku.
Po
kilku latach oświadczyła królowi, że nie chce z nim być. Jednak
on nie chciał pozwolić na taką hańbę, dlatego też zawarli
pewien układ. Moja matka miała zainscenizować swoją śmierć, po
czym odejść. Uciekła na Ziemię (B1). Tam otworzyła szkołę dla
takich, jak ja. Szkołę dla HEROSÓW.
Po
tych wszystkich wiadomościach przerażona zapytałam:
-
Abbie ? Kim są nasi ojcowie ?
-
Wasza matka, jak była młoda była naprawdę urodziwa - powiedziała
- Zauroczyła nawet Wielką Trójkę. Waszymi ojcami jest Zeus, Hades
i Posejdon.
To
już właściwie była naprawdę dziwna informacja. A po tym Abbie
powiedziała, że każda z nas musi jednego z nich uznać, za tego
głównego. Ja zastanawiałam się nad Posejdonem albo Zeusem. Hades
był dla mnie zbyt negatywnie kojarzoną się postacią.
Jako
pierwsza zabrała głos Alexa.
-
Ja uznaję Hadesa.
Wszystkie
spojrzałyśmy na nią spode łba. Wzruszyła ramionami. Zoey nie
próżnowała i powiedziała:
-
Ja uznaję Zeusa.
Zostałam
ja. Mogłam wybrać któregoś z tych bogów co moje siostry albo
Posejdona. Mój lęk przed spadaniem sprostował całą sytuację i
już byłam pewna kto powinien być moim ojcem.
-
Ja uznaję Posejdona.
Abbie
wiedząc, że każda z nas już uznała za swojego ojca któregoś z
bogów od razu poczuła się lepiej.
Stwierdziła,
że musimy jechać do tej szkoły co to moja mama jest tam
dyrektorką.
Po
tym wszystkim, omówiłyśmy jeszcze pewne szczegóły. Razem z Abbie
stwierdziłyśmy, że nie możemy razem wrócić, bo wyglądałoby to
podejrzanie. Moja kuzynka miała wrócić do zamku 2 dni przede mną,
by powiedzieć, że nie mogła mnie znaleźć. Potem Jacek by mnie
zaniósł itd. Jemu nie przypadł ten pomysł do gustu. Nie podobało
mu się to, że mam go opuścić i być od niego aż tak daleko. No
cóż... nie każdemu musi wszystko pasować by mnie się to
podobało.
Rozdział XIII. Pożegnania to najtrudniejsza część życia.
Wszystko
działo się bardzo szybko. Następnego dnia po poznaniu prawdy o
swoim pochodzeniu, żegnałam się z Abbie, by ta mogła wrócić do
mojego domu. Kolejne 2 dni przeznaczyłam na tłumaczenie Jackowi, co
i dlaczego chcę zrobić. To pożegnanie w okolicy bram mojego zamku
przysporzyło mi najwięcej problemów.
-
Nie chcę byś jechała do tej szkoły - powiedział, trzymając mnie
za obie ręce. Jego uścisk był zbyt mocny, bym mogła go puścić.
-
Jacek. Wiesz, że muszę opanować swoją moc. Poza tym... to jest
szansa bym poznała swoją matkę ! Straciłam ją mając 3 lata ! A
teraz mogę ją w końcu odzyskać !
-
Janice, rozumiem twoje powody. Ja jednak nie mogę pogodzić się z
faktem, że chcesz mnie opuścić. Nie dość, że wyjedziesz na 5
lat, to jeszcze będziesz na innej planecie !
-
Wiem, że będę daleko. Ale pamiętaj, czekałeś na mnie 200 lat,
kolejne 5 nie może ci sprawić kłopotu !
W
końcu udało mi się wyrwać dłonie z jego uścisku. Szybko
podeszłam do bramy, przez którą on nie mógł przejść. Zanim
moja matka odeszła, poprosiła moich ojców o zabezpieczenie przed
"potworami" do których niestety Jacek się zaliczał. To
moja intuicja kazała mi podejść.
-
Janice, proszę ! Nie zostawiaj mnie !
-
Przykro mi Jacek. Żegnaj.
Zaczęłam
iść z moją torbą do domu. Jacek cały czas wykrzykiwał moje
imię, a ja powstrzymywałam łzy. Najgorsze dla mnie było to, że
ja, nie do końca go kochałam. Nie był dla mnie kimś, z kim
mogłabym spędzić całe swoje życie, tak jak się stało w moim
śnie. Raczej byłby moim przyjacielem. Zależało mi na nim, ale nie
zgadzał się z podjętą przeze mnie decyzją. Dlatego musiałam go
opuścić.
Chciałam
poznać swoją matkę, tak jak i moc, która w moich żyłach
płynęła. Zostając w Horspolis, Pigitry albo innym mieście mego
kraju, nie mogłabym się zbliżyć do celu.
Idąc
ścieżką nie zauważyłam zapalonych świateł. Moja ucieczka, jak
widać wszystko zmieniła.
Słyszałam
głośno każdy swój wdech i wydech. Tlen niby dostawał się do
moich płuc, ale przez napięcie, jakie panowało w moim ciele,
czułam jakbym niewiele powietrza miała w organizmie.
Minęłam
10 schodów. Byłam dosłownie przed drzwiami mojego domu. Nie
wiedziałam co robić. Otworzyć i wejść przez drzwi ? Zapukać ?
Zdecydowałam się na to drugie, ponieważ wydawało się bardziej
neutralne. Ledwie to zrobiłam, drzwi otworzył mój ojciec, który
po spojrzeniu na mnie, gwałtownie wziął mnie w swoje ramiona.
-
Janice ! Nic ci nie jest.
-
Cześć tato.
-
Wejdź do środka.
Znowu
byłam w domu. 5 obrazów na obu ścianach przedpokoju przypominało
mi o cenności tego miejsca.
-
Wejdźmy do salonu, tam porozmawiamy.
Przeszliśmy
długim korytarzem do naszego ogromnego salonu. Po warunkach w jakich
mieszkałam ostatnimi dniami, to pomieszczenie wydawało się
wielkości czyjegoś mieszkania. Usiadłam w swoim ulubionym fotelu.
Cudownie było znów zatonąć w tych miękkich poduszkach. Ojciec
zajął miejsce dokładnie naprzeciwko mnie.
-
A więc... - zaczął - dlaczego uciekłaś ? Gdzie byłaś przez
całe dwa tygodnie ?
Nie
byłam w domu przez całe 2 tygodnie. To zdanie szalało w mojej
głowie. Musiałam odpowiedzieć na te pytania, by później móc
spokojnie funkcjonować.
-
Ja... nie mogłam uwierzyć, że mam być królową. Byłam
zdezorientowana. Musiałam to zrozumieć, przemyśleć. Już się z
tym pogodziłam. Byłam w lesie, a gdy byłam głodna szłam do fast
fooda.
-
Wuju ? - do pokoju weszła Abbie.
-
Witaj Abiegail, o co chodzi ?
-
Czy mogłabym z tobą pomówić na osobności ?
-
Tak, oczywiście. Janice idź do swojego pokoju.
DO
MOJEGO POKOJU.
Skinęłam
głową po słowach ojca i ruszyłam w stronę pomieszczenia, w
którym spędziłam 13 lat.
Będąc
znowu w moim azylu, poczułam się wolna. Skoczyłam na swoje łóżko,
przykryte kołdrą o barwie morza. W każdym razie myślałam, że
taki to był kolor, bo nigdy nie byłam nad morzem. Znałam je tylko
z opowieści.
Następnie
spojrzałam w kąt, który znajdował się blisko mojego balkonu.
Stało w nim, zwykłe, białe łóżko. Nie pasowało do błękitnego
wnętrza mojego azylu.
Wyszłam
na balkon. Zauważyłam jakiś kształt na drzewie w pobliżu bramy.
Tam stał Jacek. Jego czerwone oczy były skierowane prosto na mnie.
Obserwował każdy mój ruch. Nie podobało mi się jego zachowanie.
W ostatnich dniach odczuwałam od niego przesadną troskę, jakby
dostał jakiejś obsesji. Wzięłam głęboki wdech, płytki wydech.
I tak kilka razy. Odchodząc z Horspolis, miałam opuścić również
jego. Nie chciałam go krzywdzić, choć pewnie on odbierał to
inaczej.
Do
pokoju wszedł mój ojciec. Natychmiast wróciłam do pomieszczenia i
zamknęłam drzwi na balkon.
-
No więc, Janice - powiedział - Po rozmowie z twoją kuzynką,
stwierdziłem, że ma rację. Potrzebujesz towarzystwa osób w swoim
wieku i musisz się uczyć. Zaproponowała mi, żebyś pojechała do
szkoły z internatem. Zgodziłem się, a ty pojedziesz tam w
towarzystwie Abiegail. Wrócisz do domu, jako 18-letnia księżniczka,
gotowa na przejęcie władzy. Nie cierpię sprzeciwu, dlatego też
masz tam jechać. Nie ważne, jak bardzo byś tego nie chciała.
Byłam
zaskoczona tym, jak szybko Abbie go przekonała. To był moment na
to, bym zaczęła grać.
-
Kiedy mam wyjechać ? - zapytałam.
-
25 sierpnia. Do tego czasu, twoja kuzynka będzie cię pilnowała,
dzień i noc.
-
Dobrze.
-
Powinnaś odpocząć. Idź spać.
Zrobiłam
to o co mnie prosił. Nie wróciłam do domu o wczesnej porze.
Jackowi mogłoby to zagrażać, dlatego też wyruszyliśmy dopiero o
19.00. Na miejscu byliśmy pół godziny później, a kolejne 30
minut się żegnaliśmy. No, ja próbowałam. On w tym czasie chciał
mnie przekonać do zmiany zdania.
-
Janice ? - zapytała Abbie wchodząc po cichu do pokoju.
-
Hey, Abbie.
-
Rozmawiałam o transporcie z dyrektorką. Weźmiemy ze sobą dwie
dziewczyny, które też chcą się uczyć w tej szkole.
Abbie
nie mogła powiedzieć "Rozmawiałam o transporcie z twoją
matką" ani "Weźmiemy ze sobą twoje siostry", bo
ktoś mógł nas podsłuchiwać.
-
Co będę miała ze sobą wziąć ?
-
Hm... polecam ci wziąć ubrania, pieniądze, buty, kosmetyki, jakieś
torby i oczywiście sprzęty elektroniczne.
-
Super. Mogę wziąć całą swoją garderobę ?
-
Chcesz spakować całe pomieszczenie ? - śmiech Abbie rozbrzmiewał
mi w uszach. Słysząc go zawtórowałam swojej kuzynce, jednak po
chwili się uspokoiłam.
-
Chodziło mi o zawartość mojej garderoby.
-
Ech... jeśli naprawdę tego chcesz. Na twoje szczęście transporter
przyjedzie dzień wcześniej.
-
A kiedy przyjadą te dwie dziewczyny ?
-
Dzień przed wylotem. Od razu zabierzemy je do transportera, który
będzie czekał na waszym lotnisku.
Dom
z lotniskiem. To było podobno marzenie wielu osób. Dla mnie było
to po prostu źródło hałasu. Na szczęście bardzo rzadko coś tam
lądowało.
Rozdział XIV. Przysięgam.
Każdego
dnia robiłam to samo. Budziłam się, szłam się umyć, zjeść
posiłki. Prawie cały czas siedziałam w swoim pokoju. Bałam się
wyjść na balkon, od kiedy na drzewie zauważyłam Jacka. Dopiero
gdy go opuściłam, zrozumiałam, że bardzo źle postąpiłam,
przyzwyczajając go do mnie.
Nie
powiedziałam Abbie co Jacek zrobił. Czekałam cierpliwie, na
przybycie transportera, by potem móc odlecieć daleko od wszystkich
problemów związanych z Jackiem. Na Ziemi (B1) miałam poznać
takich, jak ja.
W
końcu doczekałam się przybycia środka transportu. Obudziłam się
o 10.00. Abbie wychodziła wtedy z łazienki.
-
Cześć, Janice.
-
Cześć. Przyleciał ? - zapytałam, jak każdego ranka.
-
Tak. Godzinę temu.
Poszłam
się umyć. Byłam bardzo podekscytowana. Kąpiel nie pomogła mi się
uspokoić, więc gdy byłam czysta, prędko poszłam do mojej
garderoby po ubrania. Założyłam czerwoną bluzkę z długim
rękawem i niebieską spódniczkę sięgającą połowy mojego uda.
Następnie wzięłam jedną ze swoich toreb by wykorzystać ją, jako
kosmetyczkę. Chciałam sama przygotować się na ten wyjazd.
Spakowałam
wszystkie swoje kosmetyki. Ubrania miały być przewiezione na
wieszakach. Moje sprzęty takie, jak laptop, tablet, IPod i MP3
pochowałam do specjalnej na to torby. Mojego IPhone'a pozostawiłam
w swojej torebce wraz z błyszczykiem i gumą do życia.
Buty,
pomyślałam, muszę spakować buty.
To
było trudniejsze zadanie. Buty musiałam pakować do wielkiej
walizki. Było ich strasznie dużo. Na spakowanie ich nie wystarczył
jeden bagaż. Schowałam je do 3 kufrów.
Nagle
rozległo się pukanie. Krzyknęłam "proszę" i w tym
momencie weszło kilka osób z obsługi. Bez słowa podeszli do mojej
garderoby, by wziąć z niej wszystkie moje wieszaki. Na szafce
pozostawili mi jedynie czarną koszulkę i białe spodenki. Miałam
je założyć następnego dnia.
Po
osobach od wieszaków weszły kolejne osoby, które wzięły moje
walizki i torby. Współczułam im, ponieważ domyślałam się, ile
mogą ważyć wszystkie moje rzeczy.
W
końcu wyszłam do jadalni, by wreszcie zjeść śniadanie. Na stole
czekała na mnie porcja placków ziemniaczanych polanych jogurtem i
posypanych cukrem. Słyszałam każdy swój kęs, każde uderzenie
zęba o ząb, albo o widelec. Jadłam powoli każdego placka, aż w
końcu mój talerz był pusty. W tym samym momencie, w którym
przełknęłam ostatni kawałek, do kuchni weszła Annabeth.
-
Janice ? Możemy porozmawiać ? - po raz pierwszy w moim życiu, nie
słyszałam w jej głosie nuty nienawiści. Skinęłam głową,
ponieważ domyślałam się, że chce mi powiedzieć coś poważnego.
Ruszyłyśmy w stronę mojego pokoju. Gdy już się tam znalazłyśmy,
zamknęła drzwi.
-
Janice, ja... chciałabym cię przeprosić. Nigdy nie traktowałam
cię dobrze. Dopiero teraz zrozumiałam, że popełniłam błąd,
uważając cię za swojego wroga.
-
Jasne nie ma sprawy - powiedziałam. Nigdy nie miałam jej tego za
złe, rozumiałam to, jako jej charakter, nie jakieś "widzi mi
się".
-
Chciałabym ci powiedzieć, że... jestem w ciąży.
-
Ooo... super. - nie wiedziałam, co mam jej na to odpowiedzieć.
Miała zaledwie 15 lat i była w ciąży. To nie było normalne.
-
No właśnie nie. Bo widzisz... nie jestem w ciąży z Adamem -
zadziwiła mnie ta informacja. Zawsze sądziłam, że jak Annie
miałaby być kiedykolwiek w ciąży, to tylko ze swoim chłopakiem,
którym wtedy był Adam - On tak samo, jak ja jest tym przerażony,
tym bardziej, że... nigdy z nim tego nie robiłam.
-
To z kim... ?
-
Jezu, Janice, ja... - z jej oczu zaczęły skapywać łzy - Zawsze,
gdy ty byłaś traktowana, jak księżniczka, ojciec traktował
mnie... zwyczajnie. Tak jakbym nie była królewską córką, tylko
jakimś dzieckiem jego podwładnych. On mnie zgwałcił, Jani. I dla
twojego dobra, radzę ci byś nie pojawiała się tutaj w święta,
wakacje, czy inne dni wolne.
Dopiero
wtedy zaczęłam rozumieć jej słowa. Mój ojciec ją zgwałcił.
Nie, poprawka. JEJ ojciec ją zgwałcił ! To było dla mnie
obrzydliwe.
Wtedy
też zdałam sobie sprawę, że to nie było wszystko. Moja, nasza
matka była zwykłą... zdzirą. Tylko to słowo przychodziło mi na
myśl. Matka Annabeth była zdzirą, a ojciec pedofilem.
-
A co z tobą ? - zapytałam uświadamiając sobie, że moja siostra
chce mnie chronić własnym kosztem.
-
Ja... od jakiegoś czasu planuję ucieczkę z Adamem. Tobie się
udało, więc i nam musi się udać.
-
Wobec tego... pozostaje mi życzyć ci powodzenia.
-
Tobie też się przyda.
-
Nie tak, jak tobie.
-
Cieszę się, że chociaż raz mogłyśmy szczerze porozmawiać i, że
teraz już wiesz.
-
Jak będę królową, przysięgam, że zrobię wszystko co w mojej
mocy by pozbyć się naszego ojca.
-
Pa, siostro.
-
Cześć, Annie.
Pierwszy
raz ją tak nazwałam na głos. Przytuliłyśmy się, a potem poszła
ona do swojego pokoju.
Bardzo
krótko byłam sama. Właściwie to położyłam się spać i
zasnęłam, w momencie gdy Abbie wchodziła do mojego pokoju.
Ostatnia myśl, jaką widziałam przed snem, dotyczyła mojej
przysięgi, złożonej Annabeth.
***
-
Janice, obudź się - mówiła do mnie Abbie - czas ruszać.
Dopiero
jej ostatnie słowa przekonały mnie do wstania z łóżka. W pokoju
panowały egipskie ciemności.
Ubrałam
na siebie ubrania, które zostawiła dla mnie służba, a potem wraz
z Abbie poszłyśmy w stronę lotniska. Stał tam transporter.
Przypominał niby samolot, niby rakietę. Nigdy nie interesowałam
się środkami transportu, dlatego też nie zastanawiałam się
długo, jak nazwać wygląd transportera.
Weszłyśmy
do środka. Tam czekały na mnie Ola i Zoey w towarzystwie
Christiana, Nico, Elizabeth, Mary, Dymitra i Rose. A więc byłam na
nich skazana.
-
A co z Damienem i Kinią ? - zapytałam zaciekawiona, bo nie
wiedziałam co się z nimi działo po moim wyjeździe.
-
Oni są u siebie. Ochrona ciebie jest ważniejsza - powiedziała
Rose.
-
Jasne.
Gdy
usiadłam w fotelu, drzwi transportera zaczęły się zamykać Głos
pilota grzmiał mi w uszach.
-
Witamy na naszym statku. Prosimy o zapięcie pasów.
Zrobiłam
to, co kazał zrobić pilot. A potem wzlecieliśmy w powietrze. Nawet
nie czułam prędkości tego czegoś. Minęła godzina i byliśmy na
miejscu. Zaczęliśmy wstawać z siedzeń. Gdy drzwi się otworzyły
przywitało nas słońce.
-
Witajcie ! - powiedziała jakaś kobieta. Wyglądała, jak moja
matka.
Żadnej
zmarszczki. Brązowe włosy opadały jej do łopatek. Była ode mnie
niższa.
-
Jesteście na terenie Akademii Herosów, która znajduje się na
Rodos, wyspie poświęconej Heliosowi.
Świetne opowiadanie !!! :D Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się już wkrótce ;-))) Pokaż swojemu koledze, jaką potrafisz stworzyć wspaniałą historię !!! A jakbyś potrzebowała natchnienia w dalszym pisaniu, możesz liczyć na mnie :)
OdpowiedzUsuń~ Olson
Świetny, czekam na kolejny. Może zrób zakładkę bohaterów, chętnie bym zobczyła Janice. A tak w ogóle jestem z zapytaj roseluna :)
OdpowiedzUsuńhttp://prisonersofthemoon.blogspot.com/
Naprawdę świetny rozdział! Polubiłam Jacka ^.^
OdpowiedzUsuńhttp://wkrainiecieni.blogspot.com/
Hehe widzisz?! Wszyscy kochają Jacka xD
OdpowiedzUsuń~Olson
Ech Jacek mnie denerwuje ma jakąś obsesje.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie świetne!
Cieszę się że tutaj trafiłam!
W końcu ktoś kto mnie rozumie!
UsuńDziękuję za pozytywną opinię :) Jeśli chciałabyś przeczytać jeszcze jakieś moje opowiadanie to zapraszam na tego bloga ---> http://olabylexi.blogspot.com/